Zrozumieć wyobraźnię dzieci

O rodzinnych koncertach Zejmana i Garkumpla
Relacje Kamil Piotr Piotrowski 19 kwietnia 2020
39 Festiwal „Shanties” w Krakowie Fot. Basia Wójcik

Pierwszy utrwalony w archiwach pisanych koncert dla dzieci podczas festiwalu „Shanties” odbył się w 1991 r. Ale czy wiecie, że nie był to pierwszy koncert piosenki żeglarskiej dla najmłodszych? Pierwszy odbył się w 1986 r. wcale nie w Krakowie, a w… Warszawie. Nie myli się ten, kto łączy oba wydarzenia z osobą Mirka „Kovala” Kowalewskiego, dziś lidera zespołu Zejman i Garkumpel.

Jak wspominał „Koval” po latach na łamach okolicznościowego wydawnictwa „Dwadzieścia lat krakowskich szant”, największy problem w Warszawie mieli wtedy z tym, jak zrobić z Leszka „Kaszalota” Nowickiego prawdziwego… słonia. Mimo mocnych rekwizytów wciąż nie mogli w nim ujrzeć słonia, ich wyobraźnia na to nie pozwalała, za to dla dzieci okazał się on najprawdziwszym słoniem na świecie! Do dziś w każdym wywiadzie na temat pracy z dziećmi Mirek Kowalewski powtarza, że by zrobić dobry spektakl dla najmłodszych, trzeba zrozumieć ich wyobraźnię – co jest niezmiernie trudne.

Jak się okazuje, pierwszy shantiesowy koncert dziecięcy, którego reżyserem był oczywiście Mirek „Koval” Kowalewski, także do łatwych nie należał. Tak w rozmowie ze mną na tegorocznych „Shanties” Koval wspominał to wydarzenie:

Sytuacja była dość krytyczna, bo nikt nie wiedział jak to robić. Nie było repertuaru, wszyscy na gwałt przypominali sobie jakieś odpowiednie piosenki. I ta godzina (11:00 – przyp. red.)! O ósmej rano kończyły się dopiero radosne integracyjne nocne śpiewogrania, a tu o dziewiątej trzeba było być na próbie mikrofonowej, a dwie godziny później wystąpić dla dzieci. Nie zapomnę widoku kolegów, którzy z oczami na zapałkach śpiewali wesołą piosenkę o żółwiu – byłem przerażony tym wszystkim.

Jak się okazało niepotrzebnie, bo atmosfera była przecudowna i dwa tysiące dzieciaków w hali „Korony” bawiło się wspaniale. To dało impuls do kolejnych tego typu koncertów, ale nadal dramatycznie brakowało piosenek dla najmłodszych. Co stało się motywacją do tego, by takie powstały? O dziwo, nie tylko ten krakowski koncert.

Kiedyś jako juror trafiłem na konkurs piosenki żeglarskiej dla dzieci w Żyrardowie i tam zobaczyłem dwójkę maluchów, jeden miał może lat pięć, drugi cztery, które śpiewały tekst „skrzynkę piwa mam, ty otwieracz weź, napić ci się dam…”. Wiemy, co to za piosenka*. Już wtedy pomyślałem, że trzeba tę lukę na piosenki żeglarskie dla dzieci wypełnić. Wspomniany koncert w Krakowie tylko mnie do tego bardziej zmotywował.

Oczywiście można by długo opowiadać jak się do tego zabierali, ile potu spłynęło, ile prób poszło na marne, bo przecież nikt, także Koval, nie wiedział jak pisać piosenki dla dzieci.

Jak każdy dorosły, tak i my w zespole uważaliśmy, że jesteśmy od dzieci mądrzejsi, a to nieprawda. Jesteśmy względem ich wyobraźni ubodzy. Przykład z dzisiaj – wymyśliłbyś, że najlepszą przynętą na ryby jest kanapka z robalami albo że akwalung to oddychajka? Dorośli tego nie wymyślą, tylko dzieci. To pierwsza rzecz. Kolejna, musieliśmy sprawdzić, czy te piosenki dzieciaki polubią, czy one je zaangażują w zabawę, w jakikolwiek sposób – ruchowy, wokalny. Musiało minąć parę sezonów, nim udało się stworzyć program, który nas, a przede wszystkim naszych małych widzów wkręcał w zabawę. Pewne piosenki się sprawdzały, inne musieliśmy zastąpić – opowiadał dalej Koval.

A kiedy powstawały nowe pomysły?

Wykuwały się w długich samochodowych rozmowach ze Zbyszkiem. Najczęściej podczas nocnych przelotów między koncertami – by nie zasnąć za kierownicą (śmiech). Muzycznie wszystko opracowuje Zbyszek, bez jego muzyki nie byłoby tego, co jest.

Udało się stworzyć program i przez kolejne lata koncerty piosenki żeglarskiej dla dzieci stały się ważnym punktem krakowskiego festiwalu, na tyle, że rodzice z milusińskimi zjeżdżają na nie do Krakowa nawet z odległych miejscowości. Co tylko pokazuje, jak bardzo takie koncerty były potrzebne.

O ile samych koncertów pojawiało się coraz więcej, bo kolejne festiwale włączały je w swoje programy. O ile pojawili się też wykonawcy, którzy takie koncerty zaczęli realizować, jak choćby Klang z Rzeszowa, namaszczeni i dopingowani przez Kovala (najnowszy team to Brygada Radosnego Rejsu z Wrocławia). O tyle Mirek Kowalewski i Zbyszek Murawski są jedynymi, którzy osiągnęli sukces nie tylko jako wykonawcy, ale także autorzy piosenek dla dzieci. Piosenek, które dzieci lubią, razem z nimi je śpiewają i doskonale się przy nich bawią, i które inni wykonawcy często wykorzystują także w swoich programach.

Nasz sukces – i tu odkładamy na bok fałszywą skromność – polega na tym, że udaje nam się przez godzinę zatrzymać uwagę dzieci. Wszystkim kolegom estradowcom powiem, dlaczego jest to takie trudne. Otóż dziecku kitu się nie sprzeda. Nie można go zagadać. Tu jest zero-jedynkowe przełożenie. Albo prezentuje się coś ciekawego, pomysłowego, angażującego na scenie, albo nie. Jeśli nie skupisz ich uwagi, to będą się nudzić i okażą to bezwzględnie i bez zahamowań – rozleją się po sali, zaczną się obrzucać popcornem, kopać po kostkach, wrzeszczeć, rozrabiać, kompletnie przestaną na ciebie zwracać uwagę. Dziś sukcesem nie są nawet te nasze piosenki, których ze Zbyszkiem napisaliśmy sporo. Sukcesem jest to, że potrafimy reagować na sygnały z publiczności, wprowadzając wciąż nowe piosenki i pomysły, i wciąż mamy na scenie tyle energii i zaangażowania, że to, co robimy nadal dzieciom się podoba. Dzieciaki zmuszają nas do roboty na maksymalnych obrotach i tu nie ma oszustwa, bo nie może być. Ale nagroda za to jest niezwykła, bo dzieci to najcudowniejsza publiczność – wyznaje Koval.

Za rok zejmanowe koncerty dla dzieci będą świętować trzydziestolecie. Były różne pomysły na ich program. Były koncerty wielkie, z bogatymi rekwizytami i obsadą, były też skromne, niemal kameralne.

Każdy pomysł na koncert rozbijał się o możliwości logistyczne i, nie ukrywajmy finansowe. Gdy był sponsor i pomysł na rozbudowę programu, to udawało się stworzyć niezły spektakl, z bogatą dekoracją, sporym zespołem artystów i ciekawymi efektami. Zwykle to wygląda tak jak w Krakowie. W tym roku było ciekawiej, bo mieliśmy do dyspozycji telebim, więc stworzyłem kilka rysunków do ilustracji koncertu i fajnie to wyszło. Ale generalnie, gdy występujemy w mniejszych salach, w domach kultury, to jedyną scenografią jesteśmy my. Zatem musimy tak to przygotować i prowadzić, by nasze piosenki, nasze przebrania i to, co robimy na scenie, dzieciaki zapamiętały i wyszły z koncertu zadowolone, a jak one wyjdą szczęśliwe, to my też będziemy szczęśliwi.

Od siedmiu lat Mirkowi i reszcie zespołu w koncertach dziecięcych towarzyszą także harcerki, trio KrzyKaśki. Zobaczyłem je pierwszy raz we Wrocławiu w 2019 r. i od razu przykuły moją uwagę.

Osiem lat temu zostaliśmy zaproszeni na jakąś harcerską imprezę do Wrocławia, by pośpiewać. Jak to zwykle, zaprosiliśmy dzieci na scenę, a wśród nich znalazły się te dziewczyny. Zwróciły na siebie naszą uwagę, bo aż biła od nich energia i chęć śpiewania. Po tym koncercie zaproponowaliśmy im współpracę. Przy kolejnym spotkaniu okazało się, że tak się przygotowały, że my nie bardzo mieliśmy co robić, tylko im przygrywaliśmy. Zaśpiewały z taką energią, takim powerem, że cóż było robić – zostały. Początkowo było ich pięć, potem cztery, teraz już trzy. Lata płyną, nam się dobrze współpracuje, jesteśmy ich pewni, bo są zawsze przygotowane, mają też swoje pomysły, bardzo się w to angażują i widać, że lubią tę robotę. Są świetnym łącznikiem między nami a dziećmi. Doskonale to widać, gdy dziewczyny tańczą na scenie, a dzieciaki bez namawiania je naśladują. Jest to takie naturalne, niewymuszone. Ta współpraca od lat nam się sprawdza i w Krakowie, i we Wrocławiu. Jak długo jeszcze potrwa nie wiem, bo dziewczyny dorastają i za chwilę zajmą się swoimi sprawami. Czas pokaże.

W tym roku miałem okazję zobaczyć oba koncerty, zarówno w Krakowie, jak i we Wrocławiu, ale ponieważ nie jestem ich stałym widzem (ta godzina!) byłem ciekaw, jak Mirek i koledzy tworzą program, jak dobierają piosenki, czy co roku jest to całkowicie nowy spektakl czy jednak zmienia się niewiele. Jak się okazuje zmiany, nie za duże, ale jednak są.

Jest pewien złoty środek. Otóż na program składa się 70, 80 procent repertuaru, który publiczność zna i lubi, i 20, 30 procent nowości. W tym roku wprowadziliśmy jedną nową piosenkę, o Mazurach, ale też wróciliśmy do piosenek „Płetwonurek” i „La Bamba”, których nie śpiewaliśmy już sześć lat. Obecne pokolenie widzów już ich nie zna. Ale „Hej ho, żagle staw” oczywiście musi być zawsze.

Znany repertuar sprawia, że kolejne pokolenie widzów wie już, jak daną piosenkę śpiewać, jak się przy niej zachowywać, i to jest bardzo sympatyczne. Dlatego robienie całkowicie nowego programu nie ma sensu, bo stracilibyśmy ten potencjał, który sprawia, że nawet jeśli dzieci są pierwszy raz na naszym koncercie, to piosenki znają już ich rodzice i oni uczą swe pociechy, co jeszcze lepiej wpływa na atmosferę koncertu.

Rzeczywiście, za każdym razem, gdy byłem na koncertach dziecięcych Kovala i spółki, widziałem nie tylko wspaniale bawiące się dzieciaki, ale i dorosłych, którzy na równi ze swymi pociechami wyśpiewywali zejmanowe hity, stawiali żagle, ciągali liny, uczyli się pływać kajakiem czy wręcz pomagali Kovalowi na scenie w różnych piosenkach. Przyznam, że sam doskonale się na tych koncertach bawiłem.

Tak naprawdę to nie są koncerty dziecięce, a koncerty rodzinne – tak staramy się je opisywać – bo są dla całej rodziny. Tak mało okazji do zabawy ze swymi pociechami mają dziś rodzice, a to praca, a to liczne obowiązki, że właśnie naszym programem chcemy dać i dużym, i małym okazję do wspólnej zabawy.

I by dzieci wyszły zadowolone z koncertu, trzeba cały czas poświęcać im uwagę, reagować, wciągać do zabawy, zaskakiwać pomysłami, tak jak Zejman i Garkumpel od lat czy ich uczniowie, wspomniany zespół Klang, który w tym roku w Krakowie zbudował swój program wokół „zdrowego jedzenia i zdrowego stylu życia”. W przerwach między piosenkami karmili dzieciaki marchewką, poili naturalnymi sokami, opowiadali o ekologii i o zagrożeniach dla klimatu. A że mają też sporo swoich „dziecięcych” piosenek i doskonale śpiewają, są bardzo naturalni na scenie i także ich tegoroczny koncert na „Shanties” był dla mnie ciekawym, wartym porannego wstawania przeżyciem. W końcu uczyli się od Mistrza i sami też już zdobyli własne doświadczenia.

Koncert dla dzieci to jest ogromna lekcja pokory estradowej. Jeszcze raz powtórzę – pokory! Dorośli widzowie w mniejszym stopniu nas tego uczą, bo my nadajemy na tych samych falach, rozumiemy się z widzami, oko do siebie puścimy i wiele sobie wybaczymy. Z dziećmi tak się nie da – Koval podsumował naszą rozmowę.

 

*) chodzi o piosenkę mazurskiego barda Michała „Lucjusza” Kowalczyka pt. „Mazury”

Komentarze

dodaj własny komentarz
Jeszcze nie skomentowano tego artykułu.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter szantowy
Bądź na bieżąco, zapisz się na powiadomienia o nowych artykułach: