Miałem okazję dotrzeć z nimi do takiego miejsca i posłuchać koncertu, który odbył się 23 listopada w Ośrodku Kultury w Będzinie-Grodźcu. O dziwo, mimo iż Grodzieć to jedna z biedniejszych dzielnic, to na koncert wybrało się około 100 osób, a bilety kosztowały 30 zł.
Rozkręcona maszyna
W programie wieczoru na pierwszy ogień poszedł zespół Drake. Ostatni raz spotkałem się z nimi w sierpniu w Goczałkowicach, po długiej, długiej przerwie. Wówczas, wraz z przyjaciółmi chwaliliśmy ich występ za rzetelność, ogranie i zrozumienie na scenie, konsekwencję - nie było zbędnych przerw, był dobry kontakt z publicznością. Ot solidna, muzyczna maszyna, dobrze już rozkręcona. Trochę się zmieniło w ciągu tych ich 10 lat grania! Grupa „zmężniała” na scenie, dozbroiła się instrumentalnie (dudy, bouzuki) i robi to co lubi - gra i śpiewa dla widzów. I to było słychać i widać zarówno w Goczałkowicach jak i Grodźcu.
Nie zmienił się za to repertuar Drake'a, budowany wokół własnego pomysłu na śpiewanie o morzu i żeglowaniu. Gdybym miał sklasyfikować repertuar, nazwałbym ich granie współczesną pieśnią morską, mocno osadzoną muzycznie w folku celtyckim i amerykańskim. Na program koncertowy składają się u nich bowiem autorskie piosenki o tematyce marynistyczno-żeglarskiej i utwory instrumentalne, zwykle irlandzkie lub szkockie ludowe tematy. Instrumentarium też bardziej kojarzące się z folkiem, gitara, irish bouzouki, whistle, flażolet, akordeon, dudy, bodhran, do tego zestawu mamy jeszcze gitarę basową, na której gra najmłodszy stażem w zespole - Andrzej Drzastwa.
Zawsze najbardziej podobały mi się ich piosenki. Melodyjne, takie do pośpiewania, ale i do posłuchania, opowiadające jakąś ciekawą historię związaną z morzem. Autorami tekstów są Paweł Hutny (głównie pierwsza płyta „Talizman”, dziś już nie występuje z zespołem) oraz Sławek Bielan, frontman zespołu (druga płyta „Legenda”). Muzyka, jeśli nie jest tradycyjna, komponowana jest głównie przez Piotrka Palę, ale i Wojtka Kotasa, Bartka Wręczyckiego czy nawet Sławka. Utwory dobrze zagrane, wciągają w opowieści. Osobiście lubię zwłaszcza te z pierwszej płyty: „O chłopcu co się morza trochę bał”, „Latarnika”, „Regatowego”, „Navigare necesse est”, ale i te nowsze, tytułowa „Legenda” czy „Na dnie serca”, zaśpiewana na płycie przez Wojtka „Sępa” Dudzińskiego (Ryczące Dwudziestki) - także pozostają w pamięci.
Na koncertach męczą mnie z kolei u Drake‘ów dłużyzny, nadmiernie powtarzane wątki instrumentalne, tak jak tego wieczoru, zapętlone motywy, irlandzki czy szkocki. Jak dla mnie można krócej, by w tym zaoszczędzonym czasie zaśpiewać kolejną piosenkę.
Koncert Drake trwał godzinę, publiczność reagowała na zachęty ze sceny włączając się w nabijanie rytmu. Występ zakończył, wyklaskany z aplauzem bis, a na koniec końców wspólne z Ryczącymi Dwudziestkami wykonanie, jednego z bardziej znanych irlandzkich songów, „Foggy Dew” czyli „Sinej mgły”.
I folkowo, i jazzowo
Nowy pomysł na siebie i swoje spojrzenie na pieśni morza i folk od jakiegoś czasu próbuje prezentować bytomska grupa Ryczące Dwudziestki (w sumie już nie taka bytomska). Różnie w środowisku komentowane było wsparcie głosów elektronicznymi nowinkami (douszne odsłuchy, wzmocnienie brzmienia gotowymi podkładami niektórych partii głosowych) czy wreszcie zaproszenie do współpracy jazzowego gitarzysty. Wszystkie te kroki pokazują, że grupa, po zmianach w składzie pięć lat temu, znów szuka dla siebie nowego miejsca na scenie, jak to bywało i dawniej. Tym razem jednak nie chodzi już tylko o scenę szantowo-żeglarską.
Ryczące Dwudziestki od początku świadomie wyznaczali pewne trendy w śpiewaniu szant i morskiego i nie tylko repertuaru. Wprowadzenie do aranżacji woklanych jazzowego czy gospelowego stylu śpiewania (a nawet włączenie tych religijnych pieśni czarnych mieszkańców Ameryki do repertuaru) znalazło później wielu naśladowców. Świetnie zapowiadający się projekt Ryczące-Shannon niestety skończył się na nagraniu singla i kilku koncertach, ale jak dla mnie jest to do dziś jedna z ważniejszych płyt całej sceny folkowej. Pokazała wielki potencjał grup folku morskiego i celtyckiego, a jej pokłosie, płyta „acapella” Dwudziestek, jest wg mnie najlepszą w historii zespołu. Jak będzie tym razem i czy dzięki tym zmianom, uda się im wyjść ze swoją muzyką w „szeroki świat”, czas pokaże.
Koncert bardzo dobry. To już starzy wyjadacze, wiedzą czego publiczność oczekuje i to jej oferują. Konferansjerka tego wieczoru trochę przegadana, Andrzej Grzela trochę się rozgadywał, a powtarzane wątki rozbijały czasem tempo koncertu. Choć z drugiej strony pozwoliły się chyba reszcie zespołu wyluzować, pożartować. Dzięki temu na scenie panowała luźna, przyjacielska wręcz atmosfera (zupełnie inna niż dwa dni później w Opolu - o tym w komentarzu).
„Gitara” nowego Ryczącego - Bohdana Lizonia - z koncertu na koncert brzmi coraz lepiej. Do niektórych jednak utworów a cappella z jazzowymi solówkami gitary elektrycznej w tle jeszcze się nie mogę przyzwyczaić, np. w takich mocarnych pieśniach jak „Łowy”, „Nie pamiętam”. Co innego w piosenkach. Tu z kolei, podgrywane przez Bohdana Lizonia solówki dodają im tempa, "mięsa”, urozmaicają, odświeżają niejako stare hity „Jasnowłosą”, „Hiszpańskie dziewczyny". W szantach na razie nie wnoszą niczego, osłabiają moim zdaniem moc tych utworów. Co nie zmienia faktu, że trzymam za Bohdana kciuki, bo intryguje mnie dokąd ten eksperyment zawędruje.
Kolejne półtorej godziny koncertu zleciało jak z bicza strzelił. Publiczność świetnie się bawiła, wielu po raz pierwszy przy żeglarskich i folkowych nutach. Nie wypuścili zespołu bez bisów.
Będę śledził i trzymał kciuki za pomysł Ryczących Dwudziestek na ten nowy wizerunek, na tworzenie wspólnego programu z Drake'ami i prezentowanie go w miejscach „dziewiczych”. Jeśli im się to „kreowanie rynku” uda, to przetrą szlaki dla innych, a to z kolei może pobudzi, uśpioną nieco, i osłabioną sytuacją gospodarczą, polską scenę szantowo-żeglarską.
Najbliższa okazja do spotkania z obiema grupami już 7 grudnia, w Stalowej Woli na festiwalu „Mini-Shanties”. Szczegóły w naszym dziale "koncerty”.
Ryczace Dwudziestki i Drake, 23.11.2013, Ośrodek Kultury, Będzin-Grodziec
Byłem ciekaw jak Ryczące Dwudziestki wypadną w takiej szacownej instytucji, zwłaszcza, że pierwsza godzina koncertu była transmitowana na żywo w Radiu Opole.
Mimo poniedziałku, widownia zapełniła się w ok 60% (ponad 250 0sób), co było sporym sukcesem, bo np. na koncercie Kapeli ze Wsi Warszawa, na którym też byłem w Opolu onegdaj (2 lata temu?) była podobna liczba widzów, a skala reklamy o wiele większa. Znak to, że opolskie środowisko fanów pieśni spod źagli jest mocne, a kilkuletnia praca Ryśka Sobieszczańskiego przynosi efekty.
Wracając do koncertu. Tak jak się spodziewałem, było inaczej niż w Grodźcu. Sala i radio wymusiły trochę więcej powagi, konferansjerka była bardziej wyważona, panowie mniej wyluzowani, choć oczywiście zrobili po prostu swoje - zaśpiewali i zagrali nadal na najwyższym poziomie, tak jak i w Grodźcu.
Jednak chyba ogrom sali, długa i wysoka, sprawił, że trudniej było nawiązać relacje z widownią, co nie znaczy, że się nie udało, ale czuć było ten dystans, tą odległość między sceną a widownią. Sam dziwnie się czułem, trochę wycofany, niepewny, słuchając szant w takiej sali. Ech te nawyki, wychowanie :)))
Inaczej też rozchodził się dźwięk. Jestem ciekaw jak brzmiał ten koncert w radiu, bo w Filharmonii miałem wrażenie, że pan akustyk nie odkręcił gałek jak należy. Znając moc głosów zespołu oraz ich możliwości techniczne plus sprzęt filharmonii, spodziewałem się, że wgniotą mnie w fotel. Nic takiego się nie stało. Czułem się jak na poprawnym koncercie chóru kameralnego. Czasem tylko gitara Bohdana przewiercała mi przyjemnie ucho (ciekawe jak wypadli tu inni).
Czytając relację Basi Wójcik z niedawnych koncertów Andrzeja Koryckiego i Dominiki Żukowskiej z Wrocławia, mam podobne odczucia po tych dwóch, tak różnych koncertach RO 20's (Ośrodek Kultury a Filharmonia). Klimat tej drugiej sali jest zupełnie inny od tego z klubów, domów kultury - to oczywiste. Choć na sali zasiedli głównie fani zespołu i śpiewali z nimi równo, to jednak było inaczej, jakoś mniej spontanicznie.
Co nie znaczy, że nie należy próbować, i chwała władzom Opola, decydentom, szefostwu Filharmonii, że zgadzają się na obecność naszej muzyki w takim szacownym miejscu. Poza tym jeśli ktoś z naszego środowiska ma zapełniać teatry, filharmonie, duże sale koncertowe - to chyba Andrzej z Dominiką czy Ryczące Dwudziestki, są do tego najlepiej obecnie przygotowani (sprzętowo i repertuarowo zwłaszcza).
Druga myśl jest taka, dotyczy każdego zespołu, że jeśli chce się zachować pewien standard, poziom i komfort występu, lub ruszyć dalej na podbój świata, trzeba koniecznie mieć własnego akustyka, bo u nas co akustyk, to inny obyczaj, inne doświadczenie, inna wrażliwość.