Na kilka par oczu

33 Festiwal Shanties
Relacje Kamil Piotr Piotrowski 11 marca 2014
Shanties 2014 Fot. Janusz Bomba
Festiwal w tym roku, jak podkreślało wielu pytanych, był znacząco lepszy niż w latach ubiegłych. Ciekawsze koncerty, nowe pomysły reżyserskie, świetni prowadzący, którzy dołożyli też swoje trzy grosze do tego pozytywnego obrazu całości. Niestety złożony grypą mogłem tylko śledzić doniesienia z Krakowa, a z nich wynikało, że ominęło mnie kilka fajnych wydarzeń i sporo dobrej muzyki.

Przede wszystkim ostrzyłem sobie zęby na koncerty szanty klasycznej (niedziela) i Męskiego Chóru Szantowego „Zawisza Czarny” z szantymenami jako gośćmi zespołu (sobota). Miałem też ochotę na koncert jubileuszowy Shannon oraz piątkowy występ Marty Śliwy, promujący jej debiutancką płytę czy wreszcie występ wyspiarzy The Exmouth Shanty Men. Niestety, nie udało mi się.
Przed festiwalem nikt chyba nie miał wątpliwości, że hitem programu 33 Shanties będą koncerty - 75 lecia Jerzego Porębskiego, koncert dziecięcy Zejmana i Garkumpla oraz „Zawiszaków”. I tak było (patrz m.in. werdykt jury).

Większość pytanych zaskoczył pozytywnie, klimatem, pomysłem  - piątkowy koncert pt. „Żeglarze południowych mórz”. Było podobno zabawnie, było ciekawie, było różnorodnie. Jak się okazało najwięcej rozczarowań wśród moich rozmówców (i w internecie) wzbudził koncert jubileuszowy 20-lecia grupy Shannon, który oceniano najczęściej jako sztampowy, który zawiódł oczekiwania wielu, choć muzycznie bardzo dobry. Liczono jednak na jakieś spektakularne wydarzenia, a okazało się, że nawet „jubileuszu” w tym jubileuszu nie było zbyt wiele. Cóż, dziś samo wypuszczenie artystów na scenę, jednego po drugim, choćby najlepszych, widocznie widzów już nie satysfakcjonuje. Sam liczyłem na wspólny występ Ryczących Dwudziestek i Shannon, wszak było ku temu kilka powodów. Niestety nie doszło do tego, choć Shannon już kompletnie inny niż z czasów projektu „Ryczące-Shannon”, mogło i tak być ciekawie. Szkoda straconej okazji.

Z doniesień naszych wysłanników, którymi w tym roku byli Figa (Katarzyna Bomba) i Jaro (Jarosław Skoś), wynikało, że spory nacisk w tym roku położono na interakcję z publicznością. Uczono więc publiczność refrenów szant do wspólnego śpiewania, tańca hula, zachęcano jak tylko się dało do współtworzenia atmosfery koncertów. I podobno się udało. Ja osobiście bardzo żałuję tego „zawiszowego” koncertu, w którym pojawił się nawet w roli szantymena syn Janka Wydry, lidera EKT, zastępując w tej roli chorego Ryśka Muzaja. To se ne wrati, naprawdę żałujcie, jeśli też nie dotarliście.

A oto jak widzieli wybrane koncerty wspomniani przedstawiciele naszego portalu.

Piątkowy zawrót głowy - Katarzyna „Figa” Bomba:

Piątkowy koncert pt. „Żeglarze południowych mórz”, miał fantastyczny klimat. Za sprawą strojów wykonawców (i prowadzących Marka Szurawskiego i Sławka Klupsia) oraz odpowiednio dobranych piosenek - klimat naprawdę był południowy. Temperaturę w sali podnosił też tłum widzów. Miejsc brak, przejść trudno - jak to na Shanties.
Motywem przewodnim, obok przebrania były pojawiające się co jakiś czas na scenie tancerki. Ubrane w stroje z wysp południowych (a później piękne suknie rodem z Hiszpanii), dziewczyny co rusz próbowały rozproszyć artystów, porywały ich do tańca, lub wspólnie z nimi włączały się w wykonywanie piosenek. Próbowały też nauczyć publiczność tańca hula. Ciekawy pomysł. Także sami artyści zaskakiwali. Marta Śliwa na przykład, w repertuar wplotła nową piosenkę „Na złotych plażach”, przygotowaną specjalnie na ten koncert. Banana Boat zaśpiewali żywiołowo, energicznie i w przekomicznych strojach (klapki, plażowe okulary, kapelusze i nawet „bikini”. Absolutne show i ubaw po pachy. EKT Gdynia wycisnęło z kolei parę łez wykonując wspólnie z Jolą Gacką na skrzypcach i Justyną Rodasik na wokalu prowadzącym (Trzecia Miłość) utwór „Nie sprzedawajcie swych marzeń”, który zawsze już będzie kojarzony z nieżyjącym Irkiem „Messaliną” Wójcickim. Z kolei grupa z Rosji - Lodja choć śpiewała a cappella tradycyjny repertuar znad rosyjskich rzek, to prezentowała też piosenki żywiołowe, że aż chciało się tańczyć. Tradycyjny repertuar śpiewał też Marek Szurawski, najpierw z Ryczącymi Dwudziestkami wykonał starą szantę „Amelina Girl”, a później ze swoją wychowanicą, Anniką Mikołajko, w duecie na kości szantę „Johny Comes Down to Hilo”.
Z kolei Trzecia Miłość, czyli nasze uwodzicielskie tancerki (Jola Gacka, Justyna Rodasik), tym razem wsparte przez kolegów gitarzystów oraz jeszcze dwie tancerki, rozgrzała salę. Wirowały suknie, płynęła energia ze sceny.
Na „all hands” nie popłynęło słynne „Pożegnanie Liverpoolu”, a utwór z najnowszej płyty Atlantydy „Ulubione” pt. „Sail Ho, Welcome” (piosenka napisana specjalnie na sierpniową Operację „Żagle Gdyni”). Prowadziła oczywiście Atlantyda, która była ostatnim wykonawcą tego koncertu.
W przerwie między koncertami skoczyliśmy na jednej nodze do Starego Portu, gdzie koncertowała Marta Śliwa. Usłyszeliśmy dosłownie kilka piosenek. Na więcej nie było czasu, bo trzeba było z powrotem gnać do „Rotundy”, bo tam kolejny koncert - „75 lecia Jurka Porębskiego”.
To niewątpliwie było największe wydarzenie tegorocznego „Shanties”. Bilety wyprzedały się szybko, sala pękała w szwach. „Porębunia” po swoim „inauguracyjnym” wejściu muzycznym zasiadł w loży na scenie, a przed nim i publicznością kolejno prezentowali się goście-przyjaciele, m.in. Ryczące Dwudziestki, Klang, Waldemar Mieczkowski tego wieczoru z Formacją, Marek Szurawski, Andrzej Korycki i Dominika Żukowska i było mnóstwo, mnóstwo życzeń i prezentów. Nawet publiczność została obdarowana - kubeczkiem szampana. Najcudowniejszymi momentami koncertu były te, gdy między występami Marek Szurawski gawędził z Porębą, wspominając starsze nieco czasy. Oczywiście nie zabrakło przebojów, ale mnie utkwił w pamięci hit „Cztery piwka” w wykonaniu Old Metropolitan Jazz Band, w najbardziej rozbudowanym, brawurowym wykonaniu jakie słyszałam dotąd. Oczywiście publiczność śpiewała razem, głośno, wyraźnie i nawet równo. Finał koncertu należal do jubilata, który na sam koniec zaśpiewał „Keję” we właściwej wersji (wcześniej było kilka innych) i w jej trakcie zszedł ze sceny. Publiczność opuszczając salę nadal ją śpiewała, a gdy śpiewy umilkły akustyk gromkim głosem zaintonował urodzinowe „sto lat!”.
Wrażenia po tym dniu bardzo pozytywne. Na tyle, na ile słyszałam, nagłośnienie raczej dobre, oświetlenie rewelacyjne, świetna scenografia i reżyseria oraz prowadzenie obu koncertów, dobre zaplecze gastronomiczne. Na minus to co zawsze, za mała sala na tyle ludzi, duchota, brak komfortu słuchania.

Jarosław „Jaro20” Skoś o sobocie i „klasycznej” niedzieli:

Moje sobotnie popołudnie 22 lutego, zostało wypełnione sporą dawką szant i pieśni żeglarskiej zaprawionej gdzie niegdzie odrobiną folku. A to za sprawą dwóch koncertów w ramach festiwalu Shanties 2014.

Szanty w tawernie

Pierwszy z nich, to koncert „Tawerna pod Starym Zawiasem”, którego gospodarzem był Męski Chór Szantowy „Zawisza Czarny”. W tawernie (czyli na scenie ;-) ) prawą jej stronę zajęli muzycy akompaniujący wykonawcom, lewą natomiast prezenterzy i urocze hiszpańskie dziewczyny. Chórzyści stanęli pośrodku, w strojach, stylizowanych na klimat z epoki wypraw żaglowcami, trochę secesyjnych, trochę typowo marynarskich, prezentowali się okazale.
Wykonywane przez Chór pieśni przeplatane były występami zaproszonych Gości, którzy wykonywali po dwie pieśni. Pojawiały się zarówno szanty klasyczne, jak i ciekawe aranżacje pieśni kubryku. Były również perełki - jak kanon „Ostrygi“, a wszystko przeplatane celnymi i dowcipnymi zapowiedziami prezenterów.
Kilkugodzinny pobyt na scenie chórzystom umilały cudnej urody hiszpańskie dziewczyny, częstując muzyków uśmiechami i… piwem, bo jak na tawernę przystało, piwo też się lało.
Koncertu wysłuchałem i obejrzałem z prawdziwą przyjemnością. Nie spodziewałem się, że aranżacja, reżyseria i program występów zniechęci mnie nawet do wyjścia z sali po coś do picia, czy też porozmawiania ze znajomymi. Przesiedziałem w sali od początku do końca, cztery godziny(!), a koniec niestety i tak nadszedł zbyt szybko.

Kilka wykonań szczególnie zapadło mi w pamięć:
„Pora w morze nam” oraz „Halaba-luby-lay”, w wykonaniu Marka Szurawskiego - fantastyczna współpraca widowni jako uzupełnienia chóru - było „po równo” z tym, że widownia śpiewała bez mikrofonów.
„Roller Boller”, prowadzony przez szantymena Wojciecha „Sępa” Dudzińskiego z RO20‘s. Podczas występu doszło do „wystrzału” z głośników, który „trafił” w linię systemu nagłośnienia. Chór oczywiście poradził sobie bez mikrofonów i nie przerwał pieśni. Sprawna akcja obsługi technicznej szybko przywróciła nagłośnienie.
Przerwę między koncertami wykorzystałem, jak większość, na odrabianie zaległości towarzyskich.

Dziwny jubileusz

Koncert folkowo-szantowy „XX-lecie zespołu Shannon” nieco mnie rozczarował. Nie, nie muzycznie. Tylko organizacyjnie. Być może, pozostający świeżo w pamięci koncert poprzedni spowodował, że oczekiwałem podobnej formuły. Oczekiwałem, że skoro to koncert XX-lecia Shannon, to oni będą gospodarzami zapraszającymi swoich gości, tak jak w formule koncertu Zawiszaków…
Niestety, koncert nie wyrożnił się jakoś spośrod innych, jakie miałem okazję w życiu widzieć. Formuła standardowa, poszczególni wykonawcy kolejno pojawiali się i schodzili ze sceny. Nawet życzeń za dużo nie było, o prezentach nie wspominając.
Był co prawda występ Ryczących Dwudziestek, po którym oczekiwałem, że kilka utworów zagrają i zaśpiewają wspólnie z jubilatami, jak za czasów projektu „Ryczące-Shannon” - ale nie. RO 20 zaśpiewali swój program, Shannon zagrał swój. Dziwny był ten jubileusz, w połowie koncertu, po koncercie jubilatów, opuściłem Rotundę.

Na całe gardła

Niedzielny koncert szanty klasycznej „Wszystkie gardła na pokład”, to druga moim zdaniem perła tegorocznych Shanties.
Koncert rozpoczął się występem Męskiego Chóru Szantowego „Zawisza Czarny”, i gdyby nie fakt, że wystąpili w zespołowych mundurkach, a nie strojach z epoki, jak dnia poprzedniego, poczułbym się jak na „przedłużeniu” ich sobotniego koncertu, ponieważ zaśpiewali pieśni, które jeszcze świeżo miałem w pamięci dlatego czas ich występu poświęciłem na rozmowy kuluarowe. Za „wykład prof. Mariusza Bartosika” o aspektach historycznych tłumaczących obecną sytuację Ukrainy i genezę współistnienia różnych narodów na terenie Europy wschodniej - bardzo dziękuję.

Koncert prowadzony był przez sprawdzony, zaprawiony w bojach i fantastycznie zgrany duet prezenterów - Michała „Doktora” Gramatyki i Wojtka „Muzyka” Harmansy, którzy w przerwach, uczyli publiczność refrenu szanty „Rzuć ją Johny, rzuć ją” w wersjach polskiej i angielskiej, aby wspólnie, wraz z zespołami wyśpiewać go podczas „All hands on deck”.
Okraszony wielką dozą humoru, koncert szanty klasycznej, to był miód na moje uszy. Gardło zdarte wspólnym śpiewaniem, niejednokrotnie przywołane wspomnienia (moja przygoda z pieśnią żeglarską zaczęła się właśnie od szanty klasycznej podczas ostatniej w Polsce wizyty Stana Hugill’a) i łezki wzruszenia, pozytywnie naładowane „akumulatory”, na długo mi  wystarczą.
Program? Cóż można powiedzieć więcej niż, potężna dawka rzetelnej, mocnej, męskiej pieśni, wykonana przez tuzów polskiej (i nie tylko) sceny szantowej?
Podobała mi się szczególnie formuła zapowiedzi kolejnych występów koncertu, w ramach której wykonawca schodzący ze sceny miał opowiedzieć jakiś zabawny epizod lub anegdotę dotyczącą następnego wykonawcy.


Tyle nasi wysłannicy. Z obowiązku zacytuję jeszcze fragment werdyktu (znów anonimowego) grona jurorów 33 Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Żeglarskiej „Shanties” w Krakowie, które to grono duchów przyznało m.in.:
Grand Prix Shanties 2014 Jackowi Jakubowskiemu z chórem w tle za koncert „Tawerna pod Starym Zawiasem”.
Nagrodę Organizatorów Festiwalu Shanties 2014 im. Stana Hugilla za wierność szancie klasycznej - The Exmouth Shanty Men.
Nagrodę Prezydenta Miasta Krakowa za debiut zespołowi Trzecia Miłość
Nagrodę Prezesa Polskiego Związku Żeglarskiego „za autentyzm i wysoki poziom wykonania“ Męskiemu Chórowi Szantowemu „Zawisza Czarny”.
Nagrodę za najlepszą piosenkę premierową przyznano Waldemarowi Krasowskiemu za „Dokąd dopłynę....”.
Przyznano też Nagrodę Publiczności zespołowi Brasy.

Tym, którzy szukają szczegółów, relacji z pozostałych koncertów, polecam tradycyjnie stronę Maćka „Vikinga“ Ślusarczyka, który relacjonuje Shanties od ho ho ho, a może i dłużej. Znajdziecie tam komplet informacji i wiele zdjęć.

Komentarze

dodaj własny komentarz
  • 2 z 2 osób uznało tę wypowiedź za pomocną
    Gość 12 marca 2014, 13:07
    To teraz ja...
    To było moje drugie spotkanie z Shanties. Zachęcona zeszłorocznym nowym doświadczeniem, nie mogłam i w tym roku odpuścić, zwłaszcza, że koncerty zapowiadały się imponująco.

    Pozwolę sobie uzupełnić powyższe refleksje poshantiesowe o podsumowanie dwóch dziecięcych koncertów, o których nie wspomnieliście, a szkoda! Na piątkowy dopołudniowy koncert dla najmłodszych prowadzony przez naszych rzeszowskich przyjaciół z grupy Klang przybyły głównie zorganizowane grupy dzielnych przedszkolaków i młodszych uczniów. Nic dziwnego - dzień roboczy, więc trudno, by rodzice zrywali się z pracy, by w strojach piratów gnać z pociechami do "Rotundy" :) Koncert bardzo pogodny, lekki, bajeczny, nieco łobuzerski (dzięki zaczepkom Pawła Delikata), pełen dzieci na scenie i pod nią. O ile Kasia pisała o trudnościach w przechodzeniu po sali koncertowej w trakcie koncertów "dorosłych", nie widziała, jak to wyglądało na tych dziecięcych - nie sposób przecisnąć się przez szalejące szkraby przy "Hymnie Hignienicznym" czy ładowaniu statków z bananami. Uwagę wszystkich przykuła mała Antosia, która zaproszona na scenę dzielnie śpiewała kolejne piosenki Klangu, nie chcąc wypuścić mikrofonu z ręki.

    Sobotnim występem grupy "Zejman i Garkumpel" dla najmłodszych dowodził tradycyjnie już Neptun Król, w którego po raz kolejny z powodzeniem wcielał się znany tu i ówdzie Tomek "Emeryt" Lenard. Neptunowy karnawał rozpoczęliśmy przy dźwiękach... Samby de Janeiro grupy Bellini. Nie spodziewałam się takiego początku, ale pierwotna konsternacja ustąpiła, bowiem ten energetyk na samym początku dał niezłego "kopa" do dalszej zabawy. Serpentyny i konfetti wkrótce ustąpiły miejsca znanym przebojom z dziecięcego repertuaru Zejmanów, nie zabrakło także nowości. Były "Przyśpiewki afrykańskie" znane już także dorosłym widzom z ubiegłorocznych koncertów, był mój ulubiony "Taniec lisa, wilka i zająca" (z niestety kiepsko nagłośnioną nyckelharpą Zbyszka Murawskiego, na którą najbardziej czekałam...) czy "Dla mnie bomba" z tradycyjnie już podbijaną przez publiczność piłką plażową w tle. Shantiesowy koncert Zejmanów był połączony z premierą najnowszej płyty zespołu - "Kapela Neptunowa". Stąd pojawiło się w nim tyle nowości, które dzieciaki szybko "łapały", by już po chwili śpiewać razem z Gospodarzami o szyciu żagli czy balu neptunowym. Gorące jeszcze egzemplarze płyty rozchodziły się po koncercie jak ciepłe bułeczki, a muzycy wdzięcznie pozowali z najmłodszymi do zdjęć. Nie ukrywam, że sama świetnie bawiłam się na tym koncercie :)

    Tyle w temacie koncertów dziecięcych, a co dalej...

    Myślę, że w moim subiektywizmie mimo wszystko jest sporo obiektywizmu, bowiem koncerty, na które w szczególności chcę zwrócić uwagę to zauważone przez Was powyżej piątkowy jubileusz Jurka Porębskiego oraz sobotni koncert dziecięcy w wykonaniu Mirka Kovala Kowalewskiego z zespołem, z najlepszą moim zdaniem na tegorocznym festiwalu "Tawerną pod Starym Zawiasem" Męskiego Chóru Szantowego "Zawisza Czarny".

    Nie wdając się w szczegóły, o których Kamil, Kasia i Jarek wspominali w artykule, chcę zwrócić uwagę na atmosferę podczas jubileuszu Porębuni - jubilat siedzący z boku przy płonącym ogniu (ze względów bezpieczeństwa ognisko nieco oszukane, ale prawdziwie harcerskie :)) i przyglądający się światu, z pogodnym obliczem sącząc drinka. Było bardzo sentymentalnie, spokojnie, swojsko - jak na urodzinach kogoś bliskiego. Formacja z Waldkiem Mieczkowskim i Jackiem Ronkiewiczem (skrzypce) to coś, o czym już wspomniano, ale czego dawno nie słyszałam. W repertuarze pojawiło się także nowe, bardzo udane, liryczne "Popłyń ze mną w świat" (jak mniemam to mój roboczy tytuł, bo kompozycja świeża).
    Old Metropolitan Jazz Band przeniósł nas do Nowego Orleanu, nie zapominając zabrać wspomnianych przez Kasię "Czterych piwek". Smaczku zespołowi dodawała figlarna Ela Kulpa, która - jak wspomniał jeden z członków zespołu, nie tylko śpiewała, ale także wyglądała. W pamięć zapadło mi także przejęcie Maćka Jędrzejki śpiewająco pytającego po śląsku "Kaj ta keja?" samodzielnie akompaniując sobie na gitarze.

    A "Tawerna pod Starym Zawiasem"? Dodam tylko, że prócz feerii barw i głosów, ciekawym smaczkiem dla mnie był Męski Chór Szantowy "Zawisza Czarny" okraszony instrumentarium - prócz klasycznego muszę wyróżnić tu harmonijkę ustną, tarkę i puszkę po orzeszkach :) Nie bez powodu tak Jacek Jakubowski, jak cały Chór doczekał się Shantiesowych nagród - koncert przygotowano z najwyższą starannością, nie pozbawiając występu lekkości i frywolności.
    Dziwi mnie, że pominęliście tak smakowitą premierę w wykonaniu Chóru - to właśnie na deskach "Rotundy" po raz pierwszy zabrzmiały tradycyjne "Spanish Ladies" w wykonaniu tych 40gardeł z Wojtkiem "Sępem" Dudzińskim w roli szantymena. Poważny błąd! :)

    Tyle ode mnie, okiem jak widać nie tylko fotograficznym, choć tym także: http://www.borucka.tychy.pl/slowem/koncerty/shanties-2014/
    Czy ta wypowiedź okazała się pomocna? Tak Nie
    • Gość 2 kwietnia 2014, 9:59
      eMka:
      To teraz ja...
      Dziwi mnie, że pominęliście tak smakowitą premierę w wykonaniu Chóru


      Cóż, nie zawsze się da być, gdzie się chce być :) ale odrobilam zadanie przepatrując wszystkie filmiki na YT :)
      Czy ta wypowiedź okazała się pomocna? Tak Nie
  • Gość 6 kwietnia 2014, 10:33
    Ja bardziej SKOŚnie :)
    Czy ta wypowiedź okazała się pomocna? Tak Nie
Zobacz więcej

Jesteś tutaj:

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter szantowy
Bądź na bieżąco, zapisz się na powiadomienia o nowych artykułach: