#ShantyTok, czyli szantowe szaleństwo na TikToku

Czy szanty są znowu trendy?
Felietony Katarzyna Marcinkowska 28 stycznia 2021
Fot. Perły i Łotry (TikTok)
Miesiąc temu 26-letni szkocki listonosz Nathan Evans wrzucił na TikToka filmik, w którym śpiewa fragment „Wellermana”. Nagranie w błyskawicznym tempie podłapali inni użytkownicy aplikacji, dzięki funkcji duetu dogrywając do wykonania Evansa swoje własne. Wystarczyło kilka dni, by internet ogarnął prawdziwy szantowy szał. Czy moda dotrze do Polski i czy coś z niej wyniknie?

Od kilku tygodni na TikToku codziennie pojawiają się nowe wersje „Wellermana”, a także innych pieśni morza. O „renesansie” szant mówią największe zachodnie media: BBC, CNN, „The Guardian”, „Forbes”, Stephen Colbert, Jimmy Fallon. Amazon Music czy Spotify zaczynają oferować szantowe playlisty, a zespoły wielbicielom gatunku znane od dawna nagle zostają odkryte przez znacznie szerszy krąg odbiorców. Wystarczy wspomnieć o The Longest Johns, których „Wellerman” ma już prawie 10 mln odsłon na YouTubie i znalazł się na oficjalnej liście 40 najpopularniejszych singli w Wielkiej Brytanii – zdaje się, że jako pierwszy przedstawiciel tego gatunku. The Longest Johns mieli tu też trochę szczęścia, bo najbardziej chyba popularny w tej chwili „Wellerman” znajdował się już w ich repertuarze od paru lat. Ale jest to szczęście podparte ogromną pracą, pomysłowością, a także umiejętnym budowaniem swojej obecności w sieci, i to na wiele sposobów, od koncertów online, przez zabawne filmiki, po streamy z gier komputerowych (doskonały sposób dotarcia do młodego słuchacza). No i od pewnego czasu aktywnie używają właśnie TikToka. Ale i inne zespoły wykonujące folk morski, w tym szanty, cieszą się w tej chwili niespodziewanym (choć z pewnością dawno zasłużonym) zainteresowaniem mediów i osób dotąd niezainteresowanych tym gatunkiem. A, co chyba nawet istotniejsze, TikTok sprawił, że szantami zafascynowała się spora rzesza ludzi bardzo młodych.

Skąd jednak w ogóle bierze się ten nagły szał na muzykę, która istnieje przecież od wieków?

Myślę, że nie bez znaczenia jest tu sam moment, w którym wybuchła ta moda. Od wielu miesięcy siedzimy zamknięci w domach, widując wciąż tylko te same twarze członków najbliższej rodziny, ewentualnie współpracowników i sąsiadów, ograniczony mamy dostęp do wielu rozrywek… Czy to nie brzmi przynajmniej odrobinkę jak dola XIX-wiecznego marynarza? W obu przypadkach śpiew może się okazać nie tylko pomocą w pracy, ale także doskonałą rozrywką oraz wsparciem naszego morale. Szanty są zaś z natury proste, powtarzalne, o nieskomplikowanych melodiach i tekstach. Łatwo wpadają w ucho i można bez trudu nauczyć się „odpowiedzi załogi” już po jednym przesłuchaniu. Śpiewane grupowo, choćby za pośrednictwem TikToka, dają też poczucie wspólnoty. Jednocześnie obecny w nich rytm, niegdyś potrzebny do pracy, sprawia, że pieśni te nieraz dodają energii, podnoszą na duchu – podobnie optymistyczne przesłanie przewija się zresztą niejednokrotnie w ich tekstach, w których marynarze wyrażali swoje marzenia o końcu rejsu i powrocie, choćby na chwilę, na dawno niewidziany ląd.

„Soon May the Wellerman Come”

Na przykład refren najpopularniejszego ostatnimi czasy „mokrego hitu” wyraża nadzieję na przybycie Wellermana, który rozproszy monotonię służby na wielorybniku, przywożąc zapasy cukru, herbaty i rumu (zapewne będących już na wyczerpaniu), a wreszcie na koniec ciężkiej i żmudnej pracy i opuszczenie statku. Teksty zwrotek, opowiadające o niekończącym się polowaniu na wieloryba, są znacznie mniej optymistyczne, ale myślę, że dla współczesnego słuchacza ich urok polega na czymś innym – wyrażają zew przygody, także zduszony obecnie przez pandemiczne „zostań w domu”. Nawiasem mówiąc, warto wspomnieć, że „Wellerman”, a raczej „Soon May the Wellerman Come”, bo tak brzmi pełny tytuł utworu, nie jest szantą w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. To XIX-wieczna pieśń wielorybnicza pochodząca z Nowej Zelandii. Jej tytuł odnosi się do Weller Bros – firmy zaopatrującej statki wielorybnicze we wspomniane w refrenie cukier, herbatę i rum oraz inne niezbędne towary. Nie znajdziemy tu więc może charakterystycznej dla prawdziwych pieśni pracy struktury, ale w kontekście rozrywki i podnoszenia morale sprawdza się równie dobrze.

Różnorodność rządzi

Ciekawe bywa też podejście TikTokerów do tradycyjnego materiału, entuzjastyczne i niczym nieskrępowane. Obok wykonań dosyć „klasycznych” pojawiają się tu szanty podane na mniej lub bardziej oryginalne sposoby. Są różne instrumenty, aranże (nawet na muzykę elektroniczną) czy teksty – np. przeróbki dotyczące pandemii i lockdownu, przyśpiewki sportowe w rytm szant, widziałam nawet lekarza śpiewającego o układzie oddechowym na melodię „South Australii”. Szanty pobudzają bowiem kreatywność i nie jest to wcale odkrycie TikToka. Już na dawnych żaglowcach pieśni żyły i ewoluowały, np. nowe zwrotki pojawiały się w zależności od przeżywanych przygód, odwiedzanych miejsc, spotykanych ludzi czy nawet pochodzenia danej załogi. Czy to, co robią dziś z tymi utworami użytkownicy TikToka nie wydaje się w tym sensie podobne?

A co z Polską?

#ShantyTok spowodował zatem nagły wzrost zainteresowania szantami, jednak, mam wrażenie, głównie na zachodzie, a już szczególnie w krajach anglojęzycznych – Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie. Nasuwa się pytanie „a co z Polską?” – przecież środowisko szantowe działa u nas aktywnie od lat. Dlaczego szantowa moda nie ogarnęła polskiej części TikToka i dlaczego milczą o niej nasze media? Cóż, odpowiedź na ostatnie pytanie wynika w zasadzie z poprzedniego, skupmy się więc na samym #ShantyToku. Szanty żyją w Polsce, wiemy o tym dobrze, natomiast nie da się ukryć, że żyją w – sporej, ale jednak – niszy. Sytuacja, która sprzyjała zainteresowaniu gatunkiem w latach 80., dawno już uległa zmianie, a młode pokolenia słowo „szanty” kojarzą dziś głównie chyba z brzdąkaniem na gitarze gdzieś przy mazurskim ognisku. (I nie piszę tego ze złośliwością – sama tak kiedyś myślałam). Moim zdaniem główna przyczyna tego, że użytkownicy TikToka (który kojarzony jest przede wszystkim jako portal młodzieżowy) w Polsce nie podłapali szantowego trendu, jest prosta – to nie nasza tradycja. Młodzi ludzie z krajów „morskich”, jak Wielka Brytania, nawet jeśli szant nie słuchają, mają znacznie większe szanse kojarzenia tej muzyki i jej historycznego kontekstu od przeciętnego Polaka (czego dowodzi także fakt, że nawet spory odsetek zdeklarowanych „szantyfanów” czy – o, zgrozo! – pewna cząstka samych wykonawców w naszym kraju nie widzi różnicy pomiędzy szantą a piosenką żeglarską). Powiedziałabym, że kulturowo szanty dla np. Brytyjczyka to trochę tak, jak dla nas przyśpiewki góralskie – nawet jeśli nie znamy, nie słuchamy, nie lubimy, to mimowolnie rozpoznajemy już po paru dźwiękach, z jaką muzyką mamy do czynienia i jaka kultura się za nią kryje. Z tego powodu narodom, których tradycja związana była z morzem, dużo łatwiej jest teraz „podłapać” i przyswoić krążące na TikToku szanty niż nam, dla których jest to gatunek mimo wszystko egzotyczny.

Czy zatem szanty nie mają szansy na zainteresowanie polskiego nastolatka? Z pewnością mają, ale nadal według mnie mniejszą niż w przypadku nastoletniego Brytyjczyka. Oczywiście, w Polsce śpiewa się szanty, te prawdziwe, mamy wielu doskonałych wykonawców i ekspertów od klasyki, ale nadal – podobnie jak np. muzyka celtycka czy country – są one dla nas w pewnym sensie fascynującą egzotyką i dlatego zawsze będzie im trudno przebić się do tak zwanego mainstreamu (w którym przecież pojawiają się czasem zespoły czerpiące z tradycji rodzimej). Zresztą pewnie dochodzi tu jeszcze bariera językowa – Anglikom czy Amerykanom łatwiej jest od razu, ze słuchu podłapać refren zasłyszanego na TikToku utworu, zwłaszcza że język klasycznych szant trochę jednak odbiega od angielszczyzny współczesnej.

„Nasze” pięć minut

Spójrzmy zresztą na to, co działo się po sukcesie remiksu L.B. ONE „My Mother Told Me” Pereł i Łotrów, podbijającego zachodnie listy przebojów. Choć po „odkryciu” Pereł przez zachód panowie pojawili się w dużych rodzimych mediach, w większości przypadków odnosiłam wrażenie, że ich sukces jest traktowany jako właśnie taka egzotyczna ciekawostka, której dodatkowej pikanterii dodaje funkcja polityczna Michała Gramatyki. Oczywiście cieszy, że sukces zespołu został w ogóle w kraju dostrzeżony i że dzięki mediom więcej osób mogło o Perłach i Łotrach usłyszeć, ale jednocześnie trochę mi szkoda, że głównie w taki sposób, bo panowie (jak i wielu innych świetnych wykonawców z naszego kręgu) zasługują przecież na znacznie więcej. Ale znów – pieśń skandynawska, podobnie jak angielska szanta, to obcy nam, choć fascynujący krąg kulturowy.

Obecnie na fali popularności #ShantyToka konto na tej platformie założyły zarówno Perły i Łotry, jak i North Cape (a może jeszcze ktoś, o kim nie wiem? dajcie znać!). Oba zespoły zgromadziły w tej chwili około 70 obserwatorów każdy, ale to dopiero początki i jestem bardzo ciekawa, jak to się rozkręci i jak zainteresowanie ich materiałami rozłoży się pomiędzy fanów z Polski a resztę świata.

Tak czy inaczej, cieszę się zawsze, gdy szanty i inne pieśni morza „wychodzą do ludzi” – gdy przeciętny młody (i nie tylko) człowiek ma możliwość na tę muzykę się natknąć, choćby dzięki grom takim jak „Assassin’s Creed” czy właśnie TikTokowi, i zainteresować się tą bogatą kulturą. W ten sposób rosną bowiem szanse na kolejne pokolenia „szantyfanów”, które będą ten gatunek wykonywać i „nieść oświaty kaganek” – zarówno tam na zachodzie, jak i u nas. A więc TikTokerzy – do roboty!

Komentarze

dodaj własny komentarz
Jeszcze nie skomentowano tego artykułu.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter szantowy
Bądź na bieżąco, zapisz się na powiadomienia o nowych artykułach: