Zaczęło się, od spotkań z gitarmi, śpiewnikami na zebraniach Szkolnego Koła Ligi Morskiej w IV LO im. St. Staszica w Sosnowcu. By móc zrealizować pewne marzenie - rejs - założyli wokalno-instrumentalny zespół muzyczny. Grupa, jako Jack Steward, pojawiła się na katowickiej „Tratwie” w 1993 r. Niestety, nie udało się, ani wygrać festiwalu, ani zebrać funduszy. Śpiewanie jednak pozostało.
Monolit
Banana Boat, już jako grupa a cappella, w składzie: Maciej Jędrzejko, Paweł „Konik” Konieczny, Aleksander Kleszcz i Karol Wierzbicki, zadebiutowali w kawiarni „Basztowa” w Olsztynie w 1994 r., zaraz potem znów stanęli na deskach „Tratwy”, ale tym razem ją wygrali. W ciągu kolejnych dwóch lat zdobyli jeszcze kilka ważnych nagród. A potem poszli na studia i zniknęli. Gdy wrócili w 1998 r., to już z nowym składem, który od tamtej pory zmienił się tylko raz (sic!), kiedy pod koniec 2008 roku, do piątki wesołych chłopaków, Maćka, Konika, Pawła Jędrzejko, Michała Maniary i Tomka Czarnego, dołączył szósty, Piotr „Qdyś” Wiśniewski. Tym samym nie dość, że dołączą (w 2016 roku) do nielicznego klubu wykonawców o dwudziesto i więcej letnim stażu scenicznym (tak, tak obchodzili już 20-lecie, ale wliczając dwuletnią przerwę, dopiero w 2016 roku stukną im dwie dychy na dechach ;) ). Na dodatek w tym klubie są jednym z dwóch działających do dziś zespołów, które ominęły zawirowania kadrowe (drugim są Qftry, którym w styczniu 2015 także stuknęło 20 lat na scenie!).
Nienormalni
Ich dwudziestoletnia droga to ciąg autentycznych sukcesów, ale też niezwykłych projektów i „nienormalnych” zdarzeń. Bo czyż normalnym jest, że zespół, zaczynający swą przygodę, przegapia własny koncert na najważniejszym festiwalu w Polsce („Shanties”), będąc kilkadziesiąt metrów od sceny?! (bo się zagadali i rozśpiewali w kuluarach). Mimo, że nie mogli już wystąpić tego dnia, nie stracili swojej szansy. „Wciśnięto” ich na scenę dzień później, w jakiejś dziurze programowej, bo „to takie fajne chłopaki”. Czy normalnym jest latanie na koncerty z południa Polski na północ dwupłatowcem AN-2? A oni lecieli, gdy musieli szybko, ze ślubu przyjaciela dotrzeć na festiwal w Białymstoku, bo i tu i tu na nich liczono. Czy normalnym jest wreszcie, że zespół szantowy śpiewa na imprezie techno? Ale gdy na plakacie imprezy zobaczyli nazwę „Banana Boys” nie mieli wyjścia.
Takich historyjek mają na koncie sporo, a los zawsze im sprzyjał i wychodzili z różnych „wypadków” obronną ręką.
Organizatorzy
Swój ogromny entuzjazm do śpiewania (szant, folku, jazzu, czegokolwiek, co dało się zaśpiewać), przelewali nie tylko na innych, ale też na imprezy, które organizowali lub współorganizowali. Przez sześć lat w Łaziskach Górnych (do 2007 r.) mieli swój festiwal „Zęzę”. Wymyślili koncepcję i program, stawianego przeze mnie (i nie tylko) do dziś za wzór, festiwalu „Euroszanty&Folk” w Sosnowcu (2008 r.) czy wreszcie, z czego są najbardziej dumni, wspólnie z ogromną rzeszą ludzi, rozkręcili wielki koncert charytatywny „Szantymeni Szantymenom - Zobaczyć Morze”, na którym zbierano środki na leczenie Irka „Messaliny” Wójcickiego z EKT Gdynia (zmarł w listopadzie 2011 roku - przyp. red.) i Romka Roczenia i współtworzyli koncepcję potrójnego albumu-cegiełki, który przy okazji tego koncertu się ukazał. Nigdy przedtem, ani potem taki album się nie pojawił.
Podróżnicy
Zagrali już ponad 500 koncertów, co dla zespołu nie parającego się zawodowo muzyką jest sporym wyzwaniem. Byli m.in. w Irlandii, USA, Holandii, Francji, Włoszech, Czechach, zaliczyli też dwie trasy po Kanadzie. Ich śladami szli potem inni, bo młodszym zawsze pomagali (np. grupa Happy Crew z Bytomia znalazła się w irlandzkim Cobh z ich polecenia i nagrała płytę z tamtejszą młodzieżą w ramach wspólnego polsko-irlandzkiego projektu kulturalnego „Crossing the Waves - Pokonać fale”).
Efektem irlandzkich wypraw było też nagranie singla pt. „Little Look” (na Liście Przebojów Trójki zajął 11 miejsce!), z wielką gwiazdą muzyki irlandzkiej - Eleanor McEvoy, bo się z nią zaprzyjaźnili.
Wystąpili później wspólnie na koncercie w Studiu im. Agnieszki Osieckiej w Trójce, gdzie zaśpiewali na jubileuszu Carrantuohill. Występowali też na scenie z największymi szantymenami – Johnnym Collinsem, Patem Sheridanem, Jim‘em Mageean’em.
Wydawcy
Niestety, nagrali jak dotąd tylko jedną płytę studyjną z morskim repertuarem - „A morze tak, a może nie”, w 2005 r. Na szczęście, po 10 latach od jej wydania, weszli do studia i podobno nagrali już 9 utworów. Szykują też płytę z kanadyjskim pieśniarzem – Claud’em Michaud. Brak własnych wydawnictw nadrabiali pomagając w wydawaniu płyt innym. Logo Agencji Banana-Art, którą założyli, widnieje na wielu krążkach, także na płycie „Broceliande” zespołu, w którym sam występuję - Sąsiedzi.
To ludzie
Gdy zapytałem Maćka Jędrzejko o to, co uważa za największy sukces zespołu, to odpowiedział:
- Nasza historia to LUDZIE, których spotkaliśmy. Na początku bardzo nam pomogli - Ewa Barańska, Krzysztof Bobrowicz, Agnieszka Krajewska, Ela Minko, Mirek Kowalewski. Zęzy nie byłoby bez załogi MDK w Łaziskach Grn., Euroszant bez Wojtka Ptaka i Agencji Gama, „Zobaczyć Morze“ i wielu innych projektów bez m.in. Tomka Honkisza, Krzyśka Kłosa, Jacka Parzycha, Marka Majewskiego, Pereł i Łotrów, Peggy Sue Amison, Danielle Lopin i mógłbym tak wymieniać długo. To nasze rodziny, przyjaciele, fani, znajomi, sprawiają, że widzimy sens w tym co robimy i od 20 lat sprawia nam to ogromną frajdę.
Szanty i neoszanty
Tak naprawdę trudno ich włożyć w jakąś szufladkę „tradycyjnych” czy „nowoczesnych”. Sami mówią o sobie, że uprawiają t.zw. neoszantę, czyli inspirują się tradycyjnymi szantami, ale piszą własne teksty i muzykę, jak w przypadku mojej ulubionej piosenki, stylizowanej na szantę „Rolling to Stavanger”:
Z kolei do tradycyjnych szant tworzą współczesne, nowoczesne aranżacje. Śpiewają też folkowe songi, jak np. „Star of the County Down” czy „Projdi vilo”
i piosenki znanych gwiazd sceny rock-pop, np. „Only You” czy „Englishman in New York” Stinga:
Śpiewanie to dla nich wielka zabawa, co nie raz udowadniali np. przerabiając, z przymróżeniem oka, utwory znane z repertuaru innych wykonawców. Najbardziej chyba znana przeróbka to ich wersja „Weldone” z repertuaru Ryczących Dwudziestek, popełniona jako „Na starej Hucie Baildon”, z okazji urodzin RO20's. Smaczku tej przeróbce dodaje fakt, że w gwarze śląskiej popełnili ją chłopaki z Sosnowca (wiecie, te lokalne antagonizmy):
Banany, jak mówi się o nich, mają szeroko otwarte oczy, inspirują się wieloma rzeczami, korzystają w pełni z licznych podróży i nie boją się eksperymentów, czerpania z dorobku innych, adaptowania dobrych pomysłów do realizacji swoich planów. A że są przy tym bardzo przekonujący niech potwierdzi to anegdota, która krąży po środowisku. Otóż, gdy po latach przerwy wrócili na scenę legendarni Tonam & Synowie, ponoć ktoś z widzów z wyrzutem pytał później po koncercie: „ale dlaczego oni śpiewają piosenki Bananów?”. Przypomnę, że tak naprawdę jest przecież odwrotnie (oczywiście za zgodą T&S).
Ciszej nieco
Ostatnio przycichli. Oczywiście koncertują jak dawniej, choć nieco rzadziej, podróżują (w przyszłym roku znów odwiedzą Francję), ale poświęcają się też bardziej swoim rodzinom (przybyło paru bananków), pracy, niż działalności „szantowej”. I przyznam, że brakuje mi tego ich zamieszania, które generowali, często z Perłami i Łotrami, bo scena bez ich aktywności już nie jest taka jak kiedyś (choć nie ze wszystkimi ruchami się zgadzałem). Liderów, wizjonerów jak na lekarstwo, a właściwie brak, a Banany (czy wspomniani Perły i Łotry) właśnie do takich wizjonerów przez co najmniej 10 lat należeli, szkoda tylko, że nie wykreowali następców. Oczywiście są i młode grupy, które działają, organizują, ale bardziej na razie na lokalną skalę niż ogólnopolską.
Mam nadzieję, że ta, zapowiadana od kilkunastu miesięcy, druga płyta ukaże się w 2016 roku, co będzie pięknym otwarciem trzeciej dekady na scenie piosenki żeglarskiej i neoszant ;) i da kopa chłopakom, do zorganizowania czegoś wyjątkowego, takiego w ich stylu, czego osobiście bardzo im życzę. Panowie zaskoczcie nas!
PS. skrót tego arykułu ukazał się w Magazynie Żagle nr 2/2015