Z fascynacją obserwowałam, jak błyskawicznie rok temu nasza (i nie tylko, ale na żeglarskiej się tu skoncentrujmy) scena przeniosła się do sieci. Powstał Wirtualny Pub, za organizację koncertów online brały się kolejno zamknięte tymczasowo ze względu na COVID-19 tawerny, jak m.in. Gniazdo Piratów czy Stara Szkutnia. Niektórzy wykonawcy zaczęli organizować transmisje na własną rękę (jak choćby Roman Tkaczyk, który obecnie co wtorek gra na żywo prosto ze swego domu w Mikołajkach), a nawet powstały nowe zespoły, które być może nie zebrałyby się, gdyby nie nowa sytuacja (Zrefowani). W sieci odbyły się także czołowe festiwale szantowe – Port Pieśni Pracy, Szanta Claus i krakowskie Shanties. Co jednak, mam wrażenie, najistotniejsze, wokół tych wszystkich wydarzeń powstała społeczność. Na towarzyszących koncertom czatach spotykają się ludzie z całej Polski, a nawet całego świata, zawierają się nowe znajomości i przyjaźnie. Już przeszło rok uczestniczę w tym wszystkim z niegasnącą radością i entuzjazmem, dlatego też coraz częściej zadaję sobie to pytanie...
Jaki będzie dalszy los „onlajnów”?
Czy jest na nie zapotrzebowanie – w to nie wątpię. Argumentów „za” jest bowiem naprawdę sporo. Przede wszystkim dostępność. Bądźmy szczerzy, tawerny żeglarskie skoncentrowane są w kilku większych miastach Polski (plus latem na Mazurach), z festiwalami jest podobnie. Ogromna rzesza fanów tej muzyki musi przebyć całkiem spore odległości, jeśli chce posłuchać swoich ulubieńców na żywo. O ile dla gwiazd takich jak Mechanicy, EKT, Cztery Refy czy Andrzej Korycki i Dominika Żukowska wiele osób faktycznie wybierze się raz na jakiś czas w taką podróż, o tyle mniej znani wykonawcy zazwyczaj muszą ograniczyć się do lokalnej publiczności. Przeniesienie koncertów do sieci postawiło tę sytuację na głowie, pozwalając dosłownie każdemu przebić się do szerszej publiczności, która z kolei nierzadko zyskała w ten sposób nowych ulubieńców, o których inaczej nawet by nie usłyszała. Do tego dochodzą jeszcze osoby, które po prostu nie mają możliwości bywania na jakichkolwiek koncertach – te mieszkające za granicą, zapracowane, opiekujące się dziećmi lub może schorowanymi rodzicami, a także całkiem spora rzesza fanów niepełnosprawnych. I nie jest to tylko moje przypuszczenie – każdy z wyżej wymienionych przypadków widziałam na koncertowych czatach, a radość tych osób, że nareszcie mogą uczestniczyć w podobnym wydarzeniu, była zawsze ogromna.
No i właśnie – czat. Coś, czego nie da się osiągnąć podczas koncertu na żywo, kiedy rozmowy na widowni przeszkadzają zarówno wykonawcom, jak i słuchaczom. Koncerty na Facebooku czy YouTubie umożliwiają prowadzenie ożywionych rozmów przez wiele osób jednocześnie i nikt nie traci przy tym ani jednego dźwięku płynącego ze sceny. Mimo niemożliwości zobaczenia się na żywo integracja wśród takiej wirtualnej publiczności kwitnie. Sama dzięki temu zdobyłam całkiem liczne grono znajomych, których nigdy nie spotkałam „w realu”, a którzy mimo to stali się mi bliscy i czynią tę covidową „przerwę od życia” znacznie znośniejszą. Czy chciałabym spotkać ich kiedyś wreszcie twarzą w twarz? Z pewnością. Jednak wiem dobrze, że nawet bywając na koncertach na żywo regularnie, połowy tych znajomości w ogóle bym nie nawiązała. I widzę, że nie jestem w tym odosobniona.
Nie znaczy to oczywiście, że odpowiedź jest prosta i jednoznaczna. Głosy „przeciw” też nie biorą się przecież z niczego. Nie zgadzam się wprawdzie z argumentem, że koncerty online zmniejszyłyby liczbę chętnych do pojawienia się na wydarzeniach na żywo. Nawet najlepsza transmisja nie zastąpi obecności, bezpośredniego obcowania z muzyką i wykonawcą, wspólnych śpiewów i tańców, a piwko wypite z przyjaciółmi przy tawernianym stole zawsze będzie smaczniejsze od tego z własnej lodówki, pitego samotnie przed ekranem. Atmosfera koncertów na żywo jest niezastąpiona i chyba każdy, kto jej zaznał, chce wracać, jeśli tylko ma taką możliwość. Tutaj chodzi przede wszystkim o słuchaczy, którzy takiego wyboru nie mają. Były zresztą już zeszłego lata przypadki koncertów „podwójnych” – z publicznością na żywo i dodatkowo transmisją w sieci – wydaje mi się, że widzów nie brakowało i tu, i tu.
Argumentem przeciwników, który wydaje mi się znacznie bardziej przekonujący, jest opłacalność. Nie mam pojęcia o organizacji koncertów, a tym bardziej tych online, ale potrafię sobie wyobrazić, że aby zrobić to na zadowalającym poziomie, potrzeba nie tylko dobrego łącza internetowego, ale też sprzętu takiego jak choćby kamery, dodatkowych osób do jego obsługi – zapewne i kamerzysty(-ów), i osobnego akustyka. (Z drugiej strony jednak wiem, że niektórzy organizatorzy w jedno i drugie już zainwestowali, a i doświadczenie zgromadzili przez ten rok niemałe). W przypadku większych imprez niezbędny jest też moderator, który będzie czyścił na bieżąco czat ze spamerów i oszustów usiłujących wyłudzić datki, nieraz podszywając się nawet pod organizatora (kiedy wydarzeniem na Facebooku zaczyna się interesować kilkaset osób, podejrzane komentarze wyrastają niestety jak grzyby po deszczu). Przyjęło się, że koncerty online artyści grają za dobrowolne datki do „wirtualnego kapelusza”. Początkowo entuzjazm widzów był ogromny i z moich obserwacji wynika, że przekładał się na efekty takich zrzutek, które umożliwiały wynagrodzenie zarówno wykonawców, jak i realizatorów. Pamiętam, że podczas pierwszego koncertu zorganizowanego przez Wirtualny Pub zawartość wirtualnego kapelusza naprawdę mocno przekroczyła pierwotnie zakładaną kwotę. Jednak – choć nie śledzę dokładnie każdej takiej zrzutki – mam wrażenie, że w pewnym momencie ten entuzjazm nieco opadł, a przynajmniej jego finansowe efekty. I trudno się właściwie temu dziwić – koncertów w internecie jest naprawdę mnóstwo, nie tylko „szantowych” zresztą. Jednocześnie kolejne lockdowny odbijają się na kieszeni wielu Polaków i mimo szczerych chęci wspierania ulubionych artystów nie wszyscy mogą sobie dziś pozwolić na zakup wirtualnego biletu na każde takie wydarzenie. Ogólnodostępność koncertów online jest więc w pewnym sensie zarówno ich zaletą, jak i wadą.
Myślę jednak – być może nazbyt optymistycznie i naiwnie – że da się znaleźć jakieś sposoby na finansowanie realizacji takich transmisji w przyszłości. Może link do wydarzenia wysyłany dopiero po dokonaniu wpłaty na wirtualny bilet albo wręcz znalezienie sponsorów, których logo czy inne treści reklamowe pojawiałyby się gdzieś na dole ekranu?
Czy gra jest warta świeczki, tego nie potrafię ocenić. Wiem jednak, że gdyby koncerty online całkowicie zniknęły po definitywnym zakończeniu pandemii, zarówno mnie, jak i bardzo wielu innym osobom niesamowicie by ich brakowało.
A Wy co myślicie?