The Longest Johns, znani nam z „Shanties 2020”, rozpoczęli na YouTube publikację serii filmów, w których grają (śpiewająco!) w „Assassin’s Creed IV: Black Flag” – grę, która może wciągnąć niejednego żeglarza i miłośnika szant. Marzyliście kiedyś, by stanąć za sterami pirackiego brygu i siać postrach na Morzu Karaibskim? Zatem all hands on deck, „Black Flag” on top i „płyńmy tam, gdzie Kuba”!
Na wstępie zaznaczam, że nie jest to absolutnie artykuł sponsorowany. Choć lubię czasem w coś zagrać i o serii „Assassin’s Creed” słyszałam już dawno, to do „Black Flag” zostałam ostatecznie zachęcona w dość nietypowy sposób, bo przez szanty właśnie. Szukałam bardzo przeze mnie lubianej „Lowlands Away” i algorytm YouTube’a najwyraźniej „uznał” za doskonały pomysł zasugerowanie mi wykonania pochodzącego z tej gry.
Zabójca spod czarnej bandery
Assassin’s Creed” to popularna seria gier na komputery i konsole tworzona przez francuskiego giganta Ubisoft Entertainment. Akcja jej czwartej odsłony – o jakże wiele mówiącym tytule „Black Flag”, czyli „czarna flaga” – rozgrywa się na Karaibach pierwszej połowy osiemnastego wieku, a głównym bohaterem jest Edward Kenway, pirat wplątany przypadkiem w sprawy, które znacznie wykraczają poza to, co do tej pory znał. U boku fikcyjnego bohatera pojawiają się postaci autentyczne, jak choćby słynny Czarnobrody, pirat-dżentelmen Stede Bonnet czy też piratki Anne Bonny i Mary Read (poczytajcie sobie o ich historycznych pierwowzorach, bo naprawdę warto). Gra zabiera nas do autentycznych karaibskich miast i fortów, na bezludne wysepki, do zatopionych wraków pełnych skarbów (oraz rekinów), a nawet pozwala chwycić za harpun i zapolować na wieloryby. Między tymi wszystkimi miejscami poruszamy się oczywiście drogą morską, stojąc za sterami naszego własnego (choć zdobytego nie do końca legalnymi metodami) brygu o wdzięcznej nazwie „Kawka”. I jak każdy żeglarz, musimy mierzyć się czasem z dużą falą i niepogodą (choć, o dziwo, jakoś nie grozi nam flauta), a także z łowcami piratów wynajętymi przez hiszpański i brytyjski rząd, którym niespecjalnie podoba się chyba fakt, że bezczelnie łupimy napotykane na naszej drodze okręty. Jeśli komuś marzy się walka z fregatą, a nawet liniowcem, to tutaj ma szansę spróbować swych sił, choć ostrzegam, na początku nie będzie łatwo!
Pozbieraj nuty
Jak przystało na grę, której akcja niemal w połowie toczy się na morzu, tradycyjne pieśni pracy często towarzyszą głównemu bohaterowi podczas żeglugi. Początkowo ich zasób jest stosunkowo niewielki, jednak jako że jednym z pobocznych wątków rozgrywki jest zbieranie nut z szantami, to repertuar naszej załogi może powiększyć się do aż trzydziestu pięciu utworów. Są wśród nich takie, które w Polsce uchodzą już za przysłowiowe „pieśni masowego rażenia”, jak „Spanish Ladies” oraz „Drunken Sailor”. Usłyszymy też utwory nieco mniej znane, lecz także spotykane u nas w co najmniej paru wykonaniach — na przykład Starych Dzwonów, Czterech Refów czy w ostatnich latach również Męskiego Chóru Szantowego „Zawisza Czarny”. Znajdziemy tu choćby „Rio Grande”, funkcjonującą u nas pod tym samym tytułem w tłumaczeniu Jerzego Wadowskiego, „Randy Dandy”, którą na rodzimej scenie słyszałam w wielu wykonaniach – wspomnieć warto tu na pewno o „Chwyć za handszpak” ze słowami Jerzego Rogackiego – a także „Padstow Farewell” (w Polsce znaną jako „Pora w morze nam” z przepięknym tekstem Marka Szurawskiego). W „Black Flag” spotkamy też zdecydowanie mniej znane polskiej publiczności utwory, między innymi „So Early in the Morning”, przypominającą, że największym marzeniem marynarza o poranku jest butelka, szantę kabestanową „Fish in the Sea” lub też „Derby Ram” (oryginalnie nie szanta, a wesoła piosenka ludowa z Derbyshire, opowiadająca o gigantycznym baranie – uznawanym, swoją drogą, za symbol miasta Derby).
Prawie jak marynarze
Wykonania szant w „Black Flag” powinny, moim zdaniem, usatysfakcjonować wielbicieli tradycyjnej pieśni pracy. Trzon zespołu stanowili tu Nils Brown, Clayton Kennedy, Sean Dagher i Michiel Schrey, wspomagani w części utworów paroma innymi głosami. Odpowiedzialna za stronę muzyczną projektu Bénédicte Ouimet opowiada, że aby dodać ich śpiewom autentyczności, wykonawcom kazano powtarzać każdy utwór kilkakrotnie, odzwierciedlając różny poziom umiejętności wokalnych oraz trzeźwości, jakimi charakteryzowaliby się prawdziwi członkowie załogi*. Ta interesująca metoda zdecydowanie zdaje egzamin. Śpiewane a capella szanty brzmią tu, jakby wykonywali je nie zawodowi śpiewacy, lecz marynarze z krwi i kości. Nie jest to rzecz jasna stuprocentowy realizm, jednak w kontekście gry nikt chyba takiego nie oczekuje.
Tawerniane pląsy
Muzyka towarzyszy zresztą bohaterowi gry nie tylko na morzu. Nieodłącznym elementem każdego portu są tawerny, a w nich — tawerniane śpiewy. Tutaj różnorodność jest nieco większa – w zależności od tego, w czyjej kolonii jesteśmy, usłyszeć możemy klasyki z Wysp Brytyjskich (w tym „All For Me Grog”, kojarzącą się dziś przede wszystkim z legendarnymi The Dubliners, a na polskiej scenie wykonywaną przez Klang, a także „Star of the County Down” — u nas znaną jako „Gwiazda z powiatu Down” w tłumaczeniu Macieja Cylwika z zespołu The Bumpers), ale też na przykład ogniste flamenco. Pojawiają się tu również głosy damskie, co razem stanowi świetne tło dla partyjki warcabów czy tradycyjnej tawernianej bijatyki.
Łyżeczka dziegciu w beczce miodu
Nie da się ukryć, że tak w doborze utworów, jak i w innych elementach gry obecne są anachronizmy, znawcy żeglarstwa zaś na pewno znajdą tu pewne niedociągnięcia i nielogiczności, a nawet absurdy – jak choćby możliwość wielokrotnego powiększania ładowni i kubryku „Kawki”, która najwyraźniej musi być magicznie większa w środku. Specyfika gry zawsze wymaga uproszczeń, ale trzeba przyznać, że twórcy „Black Flag” odrobili lekcje. Żaglowce i bitwy morskie robią wrażenie, a lokacje są przepiękne. Przemierzając ulice tętniącej życiem Hawany czy zdominowanego przez piratów Nassau, naprawdę ma się wrażenie, jakby ktoś przeniósł nas do osiemnastego wieku. Do tego tradycyjne szanty dodają grze klimatu, a przede wszystkim pozwalają choć przez chwilę poczuć się jak marynarz na dawnym żaglowcu. Natomiast proste, chwytliwe refreny, którymi charakteryzują się pieśni pracy, sprawiają, że już po kilku takich wirtualnych rejsach zaczynamy śpiewać razem z piracką załogą „Kawki” (a wtedy cóż, biada nie tylko naszym wrogom, lecz także naszym sąsiadom).
Czarna flaga edukuje
Oprócz wszystkich powyższych zalet ta ciesząca się sporą popularnością gra robi według mnie jeszcze jedną świetną rzecz – pokazuje młodym ludziom piękno żaglowców oraz tradycyjnej szanty w sposób niezwykle przystępny dla osób niezwiązanych z szantowo-żeglarskim środowiskiem. Z ciekawości zajrzałam do sekcji komentarzy pod kilkoma filmikami na YouTubie zawierającymi oryginalne utwory z gry. Zdecydowaną większość stanowią tam zachwyty nad szantami, wzmianki o tym, jak gracze uczą się ich i śpiewają podczas gry (zupełnie jak The Longest Johns… i jak ja!), są nawet dyskusje o ich znaczeniu i pochodzeniu. Choćby już z tego powodu niesamowicie cieszy mnie istnienie „Black Flag”. Nie mówiąc już o tym, że to po prostu naprawdę dobra gra.
A tu na koniec próbka inspiracji The Longest Johns inną grą...