Kiedy czytam lub słyszę słowo „szantymen”, od razu na myśl przychodzi mi jedno nazwisko: Stan Hugill. Później dołączają do niego Marek Szurawski, Simon Spalding, Jim Mageean, Cztery Refy itd. I taki oto miks w głowie mam nie tylko ja, ale być może większość osób, które kochają szanty. Aby jednak serce mogło żyć w zgodzie z rozumem, należy wspomnieć, że bycie szantymenem w oryginalnym tego słowa znaczeniu nie wiąże się ze sceną, ale z konkretną profesją, która była jasno określona w czasach, kiedy statki floty handlowej całego świata były napędzane siłą wiatru.
Zadałem sobie zatem pytanie: kto z powyższej listy może być nazywany „szantymenem”? Myślę, że zarówno członkowie grupy Cztery Refy, jak i ludzie, których nazwiska wymieniłem, mogą dziś nosić to miano, ale w zupełnie innym sensie, bo by zasłużyć na miano współczesnego szantymena, trzeba śpiewać szanty.
Jednak nie każdy, kto śpiewa szanty, staje się szantymenem. Moją skromną osobę również nazwano kiedyś „szantymenem”, choć wolę, żeby, jeśli już, nazywano mnie – bliżej prawdy – wykonawcą szant, czyli z angielska „shanty singer”. To ma większy sens i nie powoduje mętliku w głowie, nie mówiąc o mijaniu się (i to szerokim łukiem) z prawdą. Kim więc jest współczesny szantymen, jak odróżnić go do shanty singera?
O tym kiedy indziej, gdyż ten artykuł nie będzie o współczesnych szantymenach, nie będzie tutaj duchowych znaczeń lub odniesień do ludzkich postaw. Ten artykuł jest o prawdziwych szantymenach, ludziach, dla których słowo to oznaczało nazwę zawodu wykonywanego przez nich na statkach floty handlowej w okresie, kiedy maszty i reje dominowały w dokach Liverpoolu, Hamburga czy Frisco.
A zatem na pytanie: „Czy potrafisz wymienić pięciu autentycznych szantymenów?” zaskakująco niewiele osób odpowie poprawnie! Na pewno z wyliczonych przeze mnie na początku osób czy zespołów jedno nazwisko może znaleźć się na liście szantymenów, a nawet ją otworzyć. Pierwszą osobą na liście, którą zatytułuję: „Lista autentycznych szantymenów”, będzie więc „ostatni szantymen”, jak nazwał go Jim Mageean, rozpoczynając koncert w 1979 roku słowami: „Panie i panowie, powitajmy na pokładzie »Cutty Sark« ostatniego żyjącego szantymena – Stana Hugilla”.
Kiedy Stan Hugill nie znał ani jednej szanty
Właściwie osoba Stana Hugilla jest dla mnie i dla wielu miłośników szant czymś definitywnym, jakby centrum wszystkiego, centrum prawdy, wiedzy i ekspertyzy, i oczywiście trudno się temu dziwić. Ale nawet jeśli zabrzmi to dla niektórych jak herezja, w odmętach historii był taki czas, kiedy nawet wielki Stan Hugill nie umiał zaśpiewać ani jednej szanty! Oczywiście dzięki ojcu, który był człowiekiem morza, Stan słuchał szant i pieśni morza od bardzo młodych lat. Ale kołysanki mamy lub śpiew ojca nie zrobiły ze Stana Hugilla szantymena, więc jak to się stało, że Hugill-marynarz stał się szantymenem? Mogło się to stać tylko w jeden sposób: przez poznawanie szant podczas długich lat pracy we flocie handlowej, poznawanie ich od innych szantymenów. W swojej książce „Shanties from the Seven Seas” Stan Hugill wymienia kilku ludzi, od których poznał tę czy inną szantę. Wśród tych nazwisk wyróżnia się szczególnie jeden człowiek. Kim był ten nauczyciel, prawdopodobnie odpowiedzialny za znaczną część repertuaru Stana Hugilla?
Harding the Barbarian z Barbadosu
Osoba, o której mowa, to Harding, the Barbadian Barbarian, którego w dalszej części tego artykułu w skrócie będę nazywać Hardingiem Barbadianem. Kim jest ten tajemniczy szantymen, który był nauczycielem Stana Hugilla, a może raczej od którego Stan Hugill uczył się szant (bo tak się to odbywało na pokładzie statków floty handlowej – trzeba było się uczyć samemu)?
Informacje o Hardingu możemy znaleźć w książkach Stana Hugilla, najwięcej z oczywistego powodu w cytowanej już wielokrotnie „Shanties from the Seven Seas”. Pierwsza wzmianka pojawia się podczas opisu szanty „Stormalong, Lads, Stormy”. Hugill pisze, że Harding, the Barbadian Barbarian był „kolorowym marynarzem” (co najpewniej oznacza czarny kolor skóry) z Barbadosu, który żeglował na statkach brytyjskich, amerykańskich i na „Bluenose” (z Nowej Szkocji), a także na zachodnioindyjskich handlowcach. Stanowił kopalnię wiedzy w zakresie szant, a czasami sam odgrywał rolę szantymena. Był mistrzem „hitcha” – śpiewu wykorzystującego dzikie okrzyki w trakcie wykonywania szant na pociągnięcia wszelkiego typu. Podczas śpiewu Harding wydobywał wiele wrzaskliwych tonów, wręcz wycia („yelp”), absolutnie niemożliwych do skopiowania dla białego człowieka.
Oto bardzo autentyczne wykonanie hardingowej szanty „Stormalong, Lads, Stormy”:
„A Long Time Ago”, to kolejna szanta, która była bardzo popularna na statkach angielskich i amerykańskich i prawdopodobnie w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku była używana najczęściej ze wszystkich. Nawet Niemcy i Skandynawowie spopularyzowali jej wersje we własnych językach. Ta pieśń to szanta rejowa. Wersja ta ma melodię preferowaną przez Hardinga Barbadiana. Najbardziej efektowne jest tu „y'know” pod koniec drugiego refrenu. Pierwsza zwrotka tej szanty pochodzi z zapisu melodii Hardinga...
W opisie kolejnej szanty – najsłynniejszej chyba z tych wykorzystujących refren „Roll an' Go!” – znanej również jako „Sally Brown”, Hugill wspomina, jak Harding opowiadał mu, że ta wersja była śpiewana w 1930 r. na Jamajce jako pieśń pracy loggerów, czyli ludzi, którzy pracowali przy spławianiu drewna rzekami, oraz w portach Hondurasu. Co daje nam bardzo interesującą informację, że Stan Hugill musiał rozmawiać na ten temat z Hardingiem po roku 1930. To istotne, jako że Stan nie podaje nigdzie (lub jeszcze tego nie odkryłem), w jakim okresie swojego życia miał z nim kontakt.
Opisywana szanta w książce Stana Hugilla nosi nazwę „Sally Brown A”, możemy jej posłuchać tutaj:
I „Randy Dandy O!”, szanta do kabestanu i pomp, słyszana głównie na pokładzie starych cape-hornerów. To kolejna pieśń pochodząca od Hardinga Barbadiana. Wyjaśnił on Hugillowi, że była ona popularna na jednym z małych barków w Nowej Szkocji, na których kiedyś pracował. Tutaj rekonstrukcja, tym razem troszkę odważniej zostały użyte „hitch” i „yelp”:
Ostatni z wybranych przeze mnie przykładów stylu Hardinga Barbadiana to „Where Am I To Go, M'Johnnies?”. Według Stana Hugilla Harding śpiewał tę szantę z wieloma dzikimi okrzykami i „hitchami”. Została ona po raz pierwszy wydrukowana właśnie w „Shanties from the Seven Seas”.
Warto również wspomnieć, że jedyne wyjątkowe, świetne wykorzystanie dzikich skowytów i „hitchów” Hardinga można znaleźć na płycie CD dołączonej do wspaniałej książki Jima Mageeana „Haul Away – A collection of Hauling Shanties Compiled by Jim Mageean”. Tutaj rekonstrukcja „Where Am I To Go, M'Johnnies?”:
Kto śpiewa tak jak Harding w naszych czasach?
Niewielu jest takich, którzy chcą śpiewać jak Harding Barbadian. Wynika to z tego, że nieumiejętne użycie zawyć czy wysokich tonów może przynieść odwrotny efekt. Niestety odkrywa to również o wiele poważniejszy problem, a mianowicie odwieczną walkę pomiędzy autentycznością wykonań szant a estetyką muzyczną podobającą się publiczności. Ta pierwsza przegrywa, ale na szczęście nadal spotkać możemy tych, którzy autentyczności hołdują. Wspomnę dwóch wykonawców, współczesnych szantymenów, którzy w spektakularny sposób używają technik Hardinga Barbadiana.
Jim Mageean
Pierwszy to Jim Mageean, który w ostatnich dwóch latach opublikował dwie książki: „Haul Away” oraz „Heave Away”. Obie zawierają płyty CD z fantastyczną kolekcją szant, a część z nich to szanty Hardinga, śpiewane przy użyciu jego technik.
Niestety w domenie publicznej nie ma żadnego przykładu szanty pochodzącej od Hardinga w wykonaniu Jima Mageeana. Natomiast tutaj piękna pieśń górnicza, wykonana w duecie z Graeme’em Knightsem, ukazująca moc techniki „yelp” i „hitch” i ten specyficzny głęboki, wysoki ton, który nadaje niesamowitej mocy śpiewanemu utworowi.
Simon Spalding
Szczególnie bliski sercom polskich entuzjastów szant jest Simon Spalding – ekspert w tej dziedzinie, praktyk szantymen (pływał na wielu żaglowcach, których ze względu na liczbę nie sposób wymienić), również muzykolog i multiinstrumentalista, który obdarował mnie swoją przyjaźnią. Jego ekspercka wiedza w dziedzinie każdego rodzaju szantowych i nie tylko zaśpiewów na pokładzie naprawdę pomaga zrozumieć zawiłości rytmu morskich pieśni pracy.
Wiele przykładów użycia technik Hardinga Barbadiana możemy znaleźć na jego spektakularnej płycie nagranej z zespołem Cztery Refy „Round the Capstan”. „Hitch” i „yelp” usłyszymy między innymi w utworach takich jak „In the Morning” czy „Rolling Down to Old Maui”.
A oto fantastyczne wykonanie przez Simona Spaldinga szanty „Blood Red Roses” z użyciem technik Hardinga Barbadiana:
Autentycznie czy pięknie?
Od wielu lat w temacie śpiewania szant autentyczność przegrywa z estetyką. Mam nadzieję, że ten mały szkic osoby Hardinga Barbadiana – nauczyciela Stana Hugilla i prawdopodobnie kogoś, z czyjego istnienia oraz geniuszu artystycznego niewiele osób zdaje sobie sprawę – wznieci w nas poczucie, że szanty oraz szantymeni to temat znacznie obszerniejszy, niż się domyślaliście.
Jeżeli jesteś miłośnikiem szant, namawiam cię, abyś poznał kolejnych szantymenów, a jest ich wielu. Ludzie tacy jak Tobago Smith, Paddy Delaney, John Short of Watchet czy Dick Maitland – wszyscy oni są opisani na pożółkłych stronicach dzieł wielkich kolekcjonerów szant, których nikt już dziś nie czyta. Czy warto zagłębić się w księgi napisane wieki temu? Ja już znam odpowiedź, a jeżeli ty jej nie znasz, cóż, nawet wspaniały Harding, the Barbadian Barbarian z „yelpem” na ustach, z całą mocą swoich płuc i z głosem o sile huraganu, jak prawdziwy syn Neptuna śpiewał: „Where am I to go, me Johnnies? O, where am I to go?”