Edward Teach – znany także pod nazwiskiem Thatch – urodził się około 1680 roku w Bristolu, będącym wtedy prężnie działającym miastem portowym. Doświadczenie żeglarskie zdobywał, służąc zarówno na statkach handlowych, jak okrętach wojennych. W czasie wojny o sukcesję hiszpańską znalazł się na będącej kolonią brytyjską Jamajce, gdzie jako członek załogi korsarskiego statku z Port Royal nękał okręty hiszpańskie. Zdecydował się kontynuować tę działalność pomimo zakończenia wojny, głosząc, że nie uznaje zawarcia pokoju i nadal uważa Hiszpanię za wroga. Początkowo rzeczywiście atakował jedynie okręty hiszpańskie i francuskie, po pewnym jednak czasie przestał oszczędzać swoich rodaków i Anglicy zrozumieli wreszcie, że Teach z kapra stał się najzwyklejszym piratem. Wraz z grupą sobie podobnych (Benjamin Hornigold, Samuel „Czarny Sam” Bellamy, Charles Vane oraz Anne Bonny, o której pisaliśmy tutaj) zajęli wysepkę New Providence (Bahamy) i na ruinach zniszczonego w czasie ostatniej wojny Nassau stworzyli swoją własną piracką republikę, a nazwa, którą przybrali, brzmiała „Latająca Banda”. Wkrótce potem Teach zdobył fregatę „La Concorde”, wykorzystywaną przez Francuzów do przewozu niewolników, i przemianował ją na „Zemstę Królowej Anny”, zaznaczając w ten sposób swój sprzeciw wobec przejęcia władzy w Anglii przez dynastię hanowerską. Być może zresztą sam Teach wierzył, że napadając na statki brytyjskie, mści się na obecnym królu za zmarłą Annę, ostatnią ze Stuartów. Do najśmielszych jego wyczynów z tego okresu należy bez wątpienia atak na Gwadelupę, spalenie stolicy wyspy i porwanie cumującego tam francuskiego okrętu wraz z jego ładunkiem. W tym okresie przybrał też przydomek Czarnobrody, pod którym znany jest do dziś.
Brawurową karierę piratów zatrzymał Akt Łaski wydany w 1717 roku przez króla Jerzego I, ogłaszający amnestię dla wszystkich piratów, którzy dobrowolnie poddadzą się brytyjskiej koronie. Część Latającej Bandy chętnie skorzystała z tej możliwości, inni natomiast nie zamierzali składać broni. Na czele buntowników stanął Charles Vane, Czarnobrody natomiast… zniknął. Teach był zapewne zbyt inteligentny, by nie widzieć, że Nassau to przegrana sprawa. Zostawiając obronę dawnej bazy Vane’owi, sam przeniósł się do Karoliny Północnej, gdzie nareszcie postanowił przejść na piracką emeryturę. Dzięki zgromadzonym łupom bez trudu zawarł układ z gubernatorem Edenem i, otrzymawszy ułaskawienie na własnych warunkach, osiadł w Bath, gdzie żył w dobrych stosunkach z sąsiadami, a nawet ożenił się z córką miejscowego szeryfa. Nie znaczy to jednak, że się ustatkował. Czarnobrody i jego towarzysze nie porzucili całkiem pirackiego procederu, a wkrótce znów zaczęli atakować przepływające w pobliżu statki, korzystając z ochrony gubernatora, który zarabiał na tym procederze jako paser. Początkowo nowa aktywność Czarnobrodego nosiła znamiona legalności, jednak szybko z korsarza znów stał się wyjętym spod prawa piratem. Niełatwo pozbyć się starych nawyków.
Koniec legendy, początek legendy?
Łupione przez piratów z Karoliny Północnej statki handlowe bardzo często zmierzały do lub z sąsiedniej kolonii, i to jednej z najpotężniejszych – Wirginii. Nic dziwnego, że rozsierdziło to tamtejszego gubernatora Alexandra Spotswooda, który od pewnego już czasu z rosnącym niepokojem śledził poczynania Edwarda Teacha i jego ludzi. W sekrecie przed wszystkimi Spotswood przygotował zasadzkę, finansując wszystko z własnej kieszeni – między innymi dlatego, że nie miał właściwie prawa przeprowadzać akcji na terenie nienależącym do jego kolonii, Czarnobrody zaś przynajmniej pozornie działał legalnie, w porozumieniu z Edenem, a od ułaskawienia niczego nowego nie dało się mu udowodnić. Sukces wyprawy przypadł ostatecznie w udziale porucznikowi Robertowi Maynardowi, który zaskoczył Teacha w jego kryjówce na wsypie Ocracoke. Porucznik wspominał później, że Czarnobrody „wypił za potępienie moje i moich ludzi, których nazwał tchórzliwymi szczeniakami, po czym dodał, że nie chce litości, ale również jej nie okaże”. Kiedy salwa piratów zmiotła ludzi Maynarda z pokładu, Teach pewny zwycięstwa wydał rozkaz abordażu i sam jako pierwszy wskoczył na okręt wroga. Była to jednak pułapka. Anglicy ukryli się bowiem w ładowni i teraz wyskoczyli na piratów znienacka. Potyczka trwała ponoć tylko kilka minut i choć Czarnobrody bronił się do ostatka sił, pomimo otrzymania kilku kul i jeszcze więcej ran zadanych bronią białą, ostatecznie padł. Jego głowa dostarczona gubernatorowi Spotswoodowi już wkrótce, zatknięta na tyczkę, przyozdobiła jeden z brzegów rzeki Hampton, skutkując nadaniem temu miejscu obowiązującej do dziś nazwy Blackbeard’s Point. Ciało Teacha, wyrzucone za burtę, nim zatonęło, miało, jak głosi legenda, trzy razy opłynąć jego statek. Natomiast sława, jaką okrył się Maynard po tym zwycięstwie, była tak wielka, że kilkunastoletni wtedy Benjamin Franklin napisał nawet poemat na jego część zatytułowany „The Downfall of Piracy” („Upadek piractwa”).
Pakt z diabłem czy diabelski spryt?
Czarnobrody zginął jako legendarny postrach mórz, demoniczny pirat, przed którego imieniem drżał każdy nieszczęśnik wpływający w jego rewiry. O dziwo jednak, łupy znalezione po jego śmierci były dość rozczarowujące. Istnieje legenda o tym, że Teach ukrył gdzieś swoje skarby, które nadal pozostają nieznalezione. Z przekazów tych, którzy go spotkali, wynika jednak, że Czarnobrody traktował załogi i pasażerów zdobytych statków łagodnie, z łupów zaś zabierał tylko to, co naprawdę wartościowe, oraz to, co było mu niezbędne do utrzymania swojej małej floty, resztę zaś po prostu wyrzucał za burtę. Jego piracka sława bardziej niż z faktycznego okrucieństwa brała się zatem raczej z jego sprytnych i brawurowych zagrań, a także – a może nawet przede wszystkim – z wizerunku, jaki sobie wykreował, a następnie przez lata starannie pielęgnował.
Należy też jednak nadmienić, że w trakcie swojej pirackiej kariery Teach, jak wielu mu podobnych, nabawił się syfilisu, choroby wówczas nieuleczalnej, której symptomy leczono rtęcią, jest więc możliwe, że nie pozostało to bez wpływu na stan jego umysłu. Ale szalony czy nie, Teach z pewnością bardzo dbał o odpowiedni image. Broda, od której wziął się jego przydomek, była tak bujna i zmierzwiona, że miała aż zasłaniać mu oczy. Zaplecione na niej warkoczyki, związane czerwonymi wstążkami, jeszcze potęgowały dziki wygląd pirata. Nosił ponoć aż sześć pistoletów, a całości dopełniały lonty wetknięte pod kapelusz, które podpalał przed atakiem, dzięki czemu jego wygląd jeszcze bardziej przywodził na myśl postać rodem z piekielnych czeluści. Nietrudno sobie wyobrazić, jaki efekt musiał taki widok wywierać na i tak już dość przestraszonych atakiem piratów i z reguły raczej przesądnych marynarzach. Nic dziwnego, że ci, którzy przeżyli spotkanie z Teachem, rozpowiadali potem, że zaatakował ich sam wysłannik piekieł.
Edward Teach był inteligentny, wykształcony, znał się na żeglarstwie, nie brakowało mu też fantazji. Jego działania sprawiają wrażenie przemyślanych, a liczne pirackie sukcesy zdają się przeczyć wizji szalonego kapitana, jaka przetrwała do naszych czasów. Skłaniam się zatem ku zdaniu tych, którzy dowodzą, że demoniczność Teacha była pieczołowicie wypracowanym wizerunkiem. Niezaprzeczalnie przyniosłoby mu to liczne korzyści. Jego ludzie, wierząc, że ich kapitana stać na wszystko, obawialiby się nawet pomyśleć o buncie czy zdradzie, natomiast załogi atakowanych statków, do których docierała jego sława, bałyby się podejmować walkę z człowiekiem, którego wydają się wspierać piekielne moce.
Co ciekawe, nie znalazłam też żadnych informacji o tym, by Teachowi udowodniono jakiekolwiek mordy i gwałty – wprost przeciwnie, wszystkie dowody świadczą o tym, że jeńców zazwyczaj puszczał wolno. To też zresztą pewnie przynosiło mu korzyści, w końcu tylko żywi mogli nieść w świat jego legendę. I wygląda na to, że robili to skutecznie, bo jak pisze Woodard: „Thatcha tak się bano, że przypisano mu kilka ataków, z którymi on i jego ludzie nie mogli mieć nic wspólnego, gdyż według wiarygodnych informacji przebywali setki, lub nawet tysiące mil od miejsca zdarzenia”. Jeśli natomiast szukamy okrutnego i brutalnego pirata-psychopaty, zainteresować nas powinien raczej kolega Teacha z Latającej Bandy, wspomniany Charles Vane. O dziwo jednak dziś mało kto słyszał to nazwisko, podczas gdy imię Czarnobrodego wciąż rozbudza wyobraźnię. Czyżby był to kolejny dowód, że odpowiedni wizerunek ważniejszy jest od faktycznych czynów?
Wszystkie cytaty zawarte w powyższym artykule pochodzą z książki Colina Woodarda „Republika piratów” w tłumaczeniu Bartosza Czartoryskiego (Kraków 2014).