Wspominając szantymena

Johnny Collins (1938-2009)
Felietony Kamil Piotr Piotrowski 8 lipca 2015
Jim Mageean, Johnny Collins i Pat Sheridan Fot. Press
„Gdy dostajesz kolejną szansę, zmienia ci się perspektywa na życie i zmiany w nim zachodzące. Bądź uprzejmy, bądź dobry, złość to marnowanie czasu, większość z najlepszych rzeczy w życiu jest dostępna za darmo“ - mawiał. I takiego właśnie Johnny’ego będę pamiętał ja i wszyscy, którzy go spotkali, serdecznego, dobrego, otwartego i zawsze szeroko uśmiechniętego.

Gdy 6 lipca 2009 roku dotarła do mnie wiadomość o śmierci Johnny'ego Collinsa, jak wielu innych nie mogłem w to uwierzyć. Jeszcze dzień wcześniej śpiewał, żeglował, uczestniczył w pełni w celebracji goszczenia największych żaglowców świata u polskich brzegów.

Pierwszy raz słyszałem go na żywo w Krakowie w 2004, kiedy na "Shanties" przyjechał z Jimem. To był jego drugi pobyt na tym festiwalu. Sala zgotowała im owacje, a ja nie mogłem wyjść z podziwu, że duet, śpiewający prosto, skromnie, bez fajerwerków wokalno-harmonicznych, może tak zawładnąć słuchaczami. Po tym występie nie omijałem ich koncertów, z wielką przyjemnością słuchałem obu na festiwalach w Europie i kilku koncertach w Polsce.

Najmilej wspominam spotkania w małym miasteczku Cobh, na południu Irlandii, gdzie Peggy Sue Amison, Amerykanka o irlandzkich korzeniach, zakochana w pieśniach morza (i fotografii) reaktywowała i organizowała jeden z najbardziej klimatycznych festiwali szantowych, na których byłem - The Cobh Maritime Song Festival. Tam miałem okazję poznać Johnny'ego bliżej, i przede wszystkim nasłuchać się jego solowych popisów. Sesje trwały często do świtu. Od tamtej pory, gdy go wspominam widzę uśmiechniętą od ucha do ucha twarz, oczy pełne żaru, słyszę ten niesamowicie brzmiący głos, no i niemal czuję zapach piwa, które uwielbiał i którego szklanicę zawsze miał pod ręką. Minęło 10 lat od tamtych spotkań, a ten obraz stale jest wyraźny.

Za każdym razem, gdy bywam na jakimś zagranicznym festiwalu, pamięć o Johnnym Collinsie jest ciągle żywa, wspomina się go w rozmowach, dedykuje mu pieśni. Był bardzo poważaną osobą w świecie folkowym, po obu stronach Atlantyku. Przede wszystkim za to, jakim był człowiekiem, no i za to co, i jak śpiewał.

Także w Polsce miał wielu fanów i przyjaciół, bywał tu często i zawsze chętnie przyjmował zaproszenia na koncerty, te oficjalne i te mniej oficjalne. Kiedyś Michał Nowak, jeden z aktywniejszych redaktorów Szantymaniaka, stworzył listę festiwali, na których Johnny Collins wystąpił. Do tamtej pory nie zdawałem sobie sprawy, że tak często w Polsce bywał:

  • 1997 - Iława - Jeziorak Shanties Meeting (z Shanty Jackiem)
  • 1998 - Iława - Jeziorak Shanties Meeting (z Davem Webberem)
  • 1999 - Iława - Jeziorak Shanties Meeting (z Tomem Lewisem)
  • 2003 - Kraków - Shanties
  • 2004 - Kraków - Shanties (z Jimem Mageeanem)
  • 2006 - Kielce - Zaduszki Szantowe
  • 2007 - Nowa Słupia - Szanta na Sukces (z Jimem Mageeanem)
  • 2007 - Kielce - Zaduszki Szantowe
  • 2007 - Pszczyna - Muzyczna Galeria (ostatni set z M. Wiklińskim i A. Poznachowskim z Sąsiadów)
  • 2008 - Sosnowiec - Euroszanty & Folk (z Jimem Mageeanem)
  • 2009 - Sopot - Molo (z Jimem Mageeanem i Patem Sheridanem)
  • 2009 - Górki Wielkie - O.W. „Bursztynowy Las“ (z Jimem Mageeanem i Patem Sheridanem)
  • 2009 - Gdańsk - Marina Gdańsk (z Jimem Mageeanem i Patem Sheridanem)
  • 2009 - Gdańsk - Galeon „Lew“ i klub Zejman (z Jimem Mageeanem i Patem Sheridanem).

Z tej listy, obok wspomnianego Krakowa, zaliczyłem niestety tylko te w Pszczynie i Sosnowcu. Nie udało mi się dotrzeć do Gdańska na jego koncerty z Jimem i Patem Sheridanem. Ogromnie tego żałuję, bo wszystkie opisy świadczą o tym, że było to niezwykłe wydarzenie.

Żal ogromny, że nigdy go już nie usłyszę na żywo, ale gdy czytałem później wspomnienia Jimiego i Pata z ich ostatnich wspólnych chwil z Johnnym, wynikało z nich, że spędził je tak jak kochał, wśród żagli, żaglowców i ludzi, którzy go słuchali. Zawsze podśmiechiwał się z tego, że traktowano go jak gwiazdę, ale dla mnie i dla wielu niewątpliwie był taką gwiazdą.

Pozostały po nim płyty. Dyskografia, do której udało mi się dogrzebać wygląda mniej więcej tak:

  • Traveller's Rest (1973)
  • Johnny's Private Army (1975)
  • Free and Easy (1982)
  • Strontrace (1983)
  • Pedlar of Songs (1993)
  • Coming of Age (1996)
  • Shanties and Sea Songs (1996)
  • Now and Then (2000)
  • Good Times (2008)

Część z nich można zdobyć tutaj

Więcej o Johnnym Collinsie, jego historii poczytajcie na Folk24.pl

Komentarze

dodaj własny komentarz
  • Gość 23 lipca 2015, 14:34
    Pominąłeś Port Pieśni Pracy w Tychach, podczas którego osobiście zaciąłem się z Collinsem w windzie w Muzeum Browarnianym :-) Ale wszyscy mieli niewyraźne miny jak nas z tej windy wyciągano... ;-)
    Czy ta wypowiedź okazała się pomocna? Tak Nie
  • Gość 31 lipca 2015, 12:00
    Bo we wszystkich informacjach nt. w sieci widnieje, że to "nieoficjalne" i "niespodziewane", "nie ujęte w programie", "tylko w Browarach na afterku", no i na plakacie Collinsa też nie było - dlatego nie ujmowałem jako oficjalny koncert na festiwalu.
    Napisz w komentarzu jak to było...
    Czy ta wypowiedź okazała się pomocna? Tak Nie
Zobacz więcej

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter szantowy
Bądź na bieżąco, zapisz się na powiadomienia o nowych artykułach: