Za nami tegoroczna Zimowa Rozgrzewka Portu Pieśni Pracy. Edycja wyjątkowa, bo w całości przeprowadzona online. Na scenie Miejskiego Centrum Kultury w Tychach wystąpiły trzy zespoły – Banana Boat, Ryczące Dwudziestki oraz Perły i Łotry. Artyści wraz z organizatorami i realizatorami zadbali, aby mimo ograniczeń nie zabrakło emocji, niespodzianek i przede wszystkim dobrej zabawy.
Port Pieśni Pracy to jedna z tych imprez, na których zawsze chciałam być, ale do tej pory mi się to nie udało – fakt, że mieszkam na dokładnie przeciwnym końcu Polski, nie ułatwia sprawy. Dlatego pomimo okoliczności cieszę się, że festiwal już po raz drugi mogłam obejrzeć w internecie. (Dla przypomnienia: letni PPP 2020 również był transmitowany w sieci, ale odbył się jeszcze z publicznością na żywo, choć w ograniczonej liczbie). Wiem, żaden online nie zastąpi koncertu na żywo, ale i tak muszę przyznać, że bawiłam się znakomicie.
Na pierwszy ogień poszedł zespół Banana Boat i mam wrażenie, że to im najbardziej brakowało żywej publiczności, której energią mogliby się karmić. Ale dali radę! Nie był to może ich najlepszy technicznie koncert, jaki słyszałam, ale za to ta energia, radość płynąca ze sceny i ten charakterystyczny Bananowy humor! (Z cudną historią o tym, jaki utwór „uratował” panów na pewnym techno party w Skarżysku-Kamiennej). Były najbardziej znane hity, na czele z nieśmiertelną „Zęzą” (śpiewaliście przed ekranami? bo ja tak!), ale też takie perełki jak „Requiem dla nieznajomych przyjaciół z s/y Bieszczady” – zawsze, kiedy słyszę je na żywo, czuję, że uczestniczę w wyjątkowym momencie. Najważniejsze jednak – Banany zaprezentowały w Tychach premierę! Utwór nosi tytuł „Jacques Cartier” i opowiada o jednym z pierwszych odkrywców Kanady. Lubię, kiedy teksty inspirują mnie do bliższego zainteresowania się jakimś wycinkiem historii – co widać chyba po moich poprzednich artykułach – nowa piosenka Banana Boat od razu więc do mnie trafiła. No i na pewno nie szkodzi tu fakt, że oprócz ciekawego tekstu też świetnie się jej słucha. Od razu wpadła mi w ucho i złapałam się już nawet na jej nuceniu. Szykuje się hit?
Ryczące Dwudziestki wystąpiły w okrojonym składzie – Łukasz Drzewiecki nie mógł przyjechać z przyczyn zdrowotnych. Kwintet, który i tak występuje od kilku lat w kwartecie, tym razem musiał więc zagrać jako trio i wymusiło to, jak podejrzewam, pewne zmiany w programie. Prawie nie było tak charakterystycznych dla Ryczących utworów a capella, a cały koncert utrzymany był w dość melancholijnym klimacie. Czy narzekam? Ani trochę! Nikt nie potrafi tak snuć melancholijnych opowieści jak Wojciech Dudziński. Zresztą Bogdan Kuśka wniósł też na scenę wcale nie tak mało swojej charakterystycznej energii, a i Martinez miał szansę popisać się brzmieniem swojej gitary basowej. Całościowo Dwudziestki stanowiły więc tego wieczora idealną przeciwwagę dla zwariowanych Bananów i energetycznych Pereł. Poza tym, nie wiem, czy zamierzenie, czy ze względu na sytuację, mieliśmy w Tychach okazję usłyszeć kawałki rzadziej wykonywane, jak w ogóle stosunkowo chyba świeża „Mała Przylepka” czy „Muzyka”. Chociaż momentami głosu Łukasza troszeczkę brakowało, zwłaszcza w przypadku „Paddy’ego Westa”, w którego przypadku bardzo już do jego wykonania przywykłam.
Perły i Łotry swojej najnowszej piosenki wprawdzie nie zaśpiewały, za to zareklamowały ją przy pomocy logo na koszulkach. Jeśli nie słyszeliście jeszcze „Ronja’s Lullaby”, to biegiem na YouTube’a, bo warto. Co natomiast panowie w Tychach zaśpiewali? Skoncentrowali się na pieśniach morskich, prezentując swoje największe hity, a trochę już tego mają, więc zwieńczenie wieczoru było na równie wysokim poziomie co dwa poprzednie występy. Poza tym członkowie zespołu rozbroili mnie tym, że nie tylko nawoływali publiczność do wspólnego śpiewania, ale wręcz milkli, kierowali mikrofony w naszą stronę i czekali na odzew, zupełnie jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem – jak na koncercie z fizycznym udziałem widzów. I może tego nie słyszeli, ale z pewnością odpowiadał im chór głosów, rozproszonych nie tylko po całej Polsce, ale nawet za jej granicami. To jest właśnie urok i moc online’ów.
Zabawa miała tego wieczora też wyższy cel. Jako że koncert odbywał się dzień przed finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, przez cały czas jego trwania prowadzona była zbiórka do wirtualnej puszki. Nie wiem, na jakiej kwocie się skończyło, ale ostatnim razem, kiedy sprawdzałam (a to było jeszcze w trakcie występu Pereł), było tam już ponad 6000 złotych. Nie dziwi mnie to, wszak od dawna wiemy, że społeczność szantowa słynie z wielkich serc. (A gdyby ktoś miał wątpliwości, zachęcamy do przeczytania naszej relacji z QŃcertowego Maratonu Serc).
Życzę organizatorom, żeby letni PPP mógł już odbyć się na żywo. Jednocześnie mam też jednak cichą nadzieję, że i w takim przypadku znajdzie się coś dla fanów rozproszonych w sieci.