Festiwal „Kubryk”, a dokładniej Łódzkie Spotkania z Piosenką Żeglarską „Kubryk”, to jeden z tych festiwali, na którym staram się bywać regularnie, dlatego, że przez lata była to jedna z najbardziej morskofolkowych imprez w Polsce. I jeśli już gdzieś pojawiali się ciekawi szantymeni czy folkmeni, których nie miałem okazji posłuchać na festiwalach w Polsce czy w Europie, to właśnie w Łodzi. Występowała tu zawsze polska czołówka tradycyjnego folku morskiego, a i koncerty nie trwały tu 20 minut. Dla samych gospodarzy - Czterech Refów warto się też fatygować, bo można się ich nasłuchać na cały rok.
I choć ostatnimi laty scena żeglarska trochę spuściła z tonu, nadal koncerty, które się tu odbywają, są wyjątkowe. Tyle rasowych standardów, jak na „Kubryku”, nie słychać w zbyt wielu miejscach. Nigdy nie ukrywałem faktu, że to m.in. na „Kubryku” wzorowałem się, wymyślając formułę mojego Festiwalu Morza „Nad Kanałem” w Gliwicach, a pomysłem, który kultywujemy na nim od początku, jest „kubrykowe” łączenie się wykonawców na scenie. Nic tak nie uatrakcyjnia i nie podnosi rangi festiwalu, jak wyjątkowe wykonania, których próżnoby szukać gdzie indziej. No i za każdym razem, gdy byłem w Łodzi, mogłem później powiedzieć, cytując Jerzego Ozaista, że „byłem wśród swoich” - czyli równie zakręconych na punkcie tradycyjnej muzyki morza, jak i ja.
Tak było i tym razem, choć nieco inaczej. Jako że mogłem przekazać fotograficzne zajęcie młodszej krwi, i wreszcie wysłuchać niemal wszystkich finałowych koncertów od „a” do „zet”. Co ciekawe, jubileusz Refów nie zdominował programu, ale jubilatów i tak wszędzie było pełno.
Flaszki i NW
Nie zawiedli Flash Creep. Lubię ich dla brzmienia instrumentów, wspaniałych, mocnych, folkowych głosów, aranżacji oraz świetnych tekstów i tłumaczeń. To solidna formacja, świetnie przygotowana, z przebojowym materiałem i ogromnym potencjałem. Po każdym jednak koncercie uświadamiam sobie, że ten potencjał jest bardzo, ale to bardzo niewykorzystany. Muzycy doskonale wypadają w różnych gatunkach. Pięknie śpiewają i grają bluesa, czują country, w ogóle ze znajomością tematu interpretują różne odmiany folku amerykańskiego. I te głosy, wszystkich razem i każdego z osobna. Mogli by być ozdobą niejednej sali koncertowej, niejednego festiwalu muzycznego – a co by się działo przy zawodowym nagłośnieniu? W Łódzkim Domu Kultury, dzięki corocznym staraniom organizatora o zapewnienie jak najlepszych warunków odsłuchowych zarówno wykonawcom, jak i publiczności, można było to poczuć.
Podobnie rzecz się miała z North Wind. Zabrzmieli mocno, wyraziście, zwłaszcza w śpiewach a cappella pieśni bretońskich, które bardzo klimatycznie pociągnął Piotrek Lasko, znany w środowisku bretonofil. Usłyszałem sporo nieznanych songów, ale pojawił się też repertuar z płyty. Znów moc, piękne brzmienia, surowe, proste aranżacje wokalne i ciekawe instrumentalne – to było to, czego rzadko mam okazję posłuchać na naszej scenie folku morskiego. Akustycznie i na temat. Były szanty, były pieśni morza, nie mówiąc o muzyce bretońskiej, która dominowała w repertuarze North Wind, a której na dawnych żaglowcach przecież nie brakowało, za to na naszej scenie jakoś nie ma wzięcia.
Tym, którym mało było ich muzyki, NW zaserwowali sesję podczas afterku w pubie „Keja”, który zakończył się ok 5 nad ranem. Jeden z lepszych afterków na jakim byłem.
Szantymeni
Na tegorocznym „Kubryku” ostrzyłem sobie też zęby na solowe popisy dwóch mistrzów gatunku – prawdziwych szantymenów: Marka Szurawskiego oraz Pata Sheridana z Irlandii. No i nie zawiodłem się co do „Szurawy”, Pata solo było zdecydowanie za mało. Obaj mistrzowie dwie szanty zaśpiewali też wspólnie (zdarzyło im się już w Polsce kilka wspólnych występów, m.in. z towarzyszeniem mojego zespołowego kolegi – Marka Wiklińskiego).
Pata, w jego części występu wsparli w chórach Sąsiedzi. Naśpiewałem się, że ho, ho, a to nie był koniec, bo ostatni w drugiej części koncertu byli właśnie Sąsiedzi i tu też niespodzianka, bo pojawił się z nami na scenie nasz „ojciec-założyciel” - Jakub Owczarek, a w naszym repertuarze kilka kubrykowych premier. No i wspólny występ z Refami na koniec... ciary.
Nie tylko Refy świętują w tym roku swoje „lecie”. Ostatnią „tercję” Kubryku wypełniła bowiem muzyka dwudziestolatków, folkowo-żeglarskiej Atlantydy – Sławka Klupsia oraz śląskiego kwintetu a cappella – North Cape. Oba powstały w 1995 roku, choć North Cape miał kilkuletnią przerwę w występach.
Atlantyda, z piosenkami inspirowanymi wiatrem i wodą, autorstwa Sławka Klupsia i pod jego wodzą, zagrała w swoim stylu. Nic tu dodać, nic tu ująć. Stare szlagiery się obroniły, nowsze przypadly do gustu. To, co robi Sławek Klupś na scenie żeglarskiej przypomina mi trochę obecne poczynania Marka Knopflera (ex lidera Dire Straits). Blisko źródeł, ale jednak po swojemu, z własnymi opowieściami.
North Cape konsekwentnie od kilku lat uciekają od szant w kierunku piosenek o tematyce żeglarskiej, ale nie tylko, bardziej rozrywkowo, bardziej lekko, do publiczności. Trzeba przyznać, że swój koncert prowadzili bardzo pewnie, dynamicznie. No i po raz szósty (sic!) w swojej historii, wyjechali z Łodzi z Nagrodą Publiczności. I znów inaczej niż zwykle, bo na dwa utwory „Kejpsi” zaprosili na scenę… Pata Sheridana.
No i Refy, Refy.
Jubilaci, jak to zwykle zaczynali festiwal krótkim występem (cytuję: „bo nikt nie chce być pierwszy”), ale też zakończyli część pierwszą koncertu wspólnym setem z North Wind, pełnym tradycyjnych szant. Moc śpiewu a cappella połączonych sił, jak zawsze wbiła w fotel. Wielką przyjemność sprawiło mi też wspólne, na koniec drugiej części z kolei, śpiewanie Sąsiadów i Refów. Nie mówiąc już o zatopieniu się w fotel przy ostatnim, finałowym wyjściu Refów na scenę. Popłynęło wiele dawno nie słyszanych szant i pieśni morza. Uciekliśmy trochę w przeszłość. A finał finałów, to oczywiście „all hands on deck”.
I inni…
Niespodzianką, nie ujętą w programie, był bardzo klimatyczny koncert, nawiązujący i przypominający silne związki folku morskiego z muzyką irlandzką, w wykonaniu Wiktora Bartczaka (banjo), Witka Kulczyckiego (gitara, śpiew) i Michała Makulskiego (melodeon) oraz towarzyszących im tancerek z łódzkiej grupy tańca irlandzkiego Feirin. (nieco więcej o polskich zespołach tańca irlandzkiego tutaj).
Tego dnia na Kubryku pojawili się jeszcze Poszedłem na Dziób, (z najnowszą, wydaną po wielu latach płytą), ale ze względu na moje przygotowania do koncertuz Sąsiadami, nie było mi dane posłuchać tego, co dziś prezentują na scenie.
Dzień wcześniej, na piątkowej inauguracji w pubie Keja, wystąpili obok NW i jubilatów, Grzegorz Tyszkiewicz i młoda Grupa Trzymająca Ster.
Jak każdy festiwal, tak i „Kubryk” ma też swoje osobowości, osoby związane z nim niemal od początku. Nie wyobrażam sobie, i nie tylko ja, festiwalu bez prowadzącego - Andrzeja Śmigielskiego. Legendarny Śmigiel i tym razem wodził prym na i za sceną, i jak zawsze wprowadził w czyn procedurę „zbierania głosów” w konkursie publiczności. Za sterami całej aparatury nagłaśniającej zasiadł z kolei Tomek Podwysocki, także z festiwalem od dawien dawna.
Jak napisałem, 30-lecie Czterech Refów nie zdominowało tegorocznego „Kubryku”, ba nawet było nieco w cieniu festiwalu. Jubilaci i owszem wspominali, przypominali, opowiadali, ale głównie śpiewali i grali, toasty, wiwaty i gratulacje przenosząc już na część nocną, nieoficjalną.
I ja tam byłem, zdrowie jubilatów nie raz wychyliłem, głosu w śpiewankach użyczyłem i jak zawsze dobrze się bawiłem. Za rok mam nadzieję też będzie mi dane.
31 Łódzkie Spotkania z Piosenką Żeglarską „Kubryk”, 22-23.05.2015, Łódź
Portal Szanty24.pl był patronem medialnym wydarzenia