Z serca, z pasji, dla ludzi i muzyki.

Londyńskie Spotkania Szantowe
Relacje Jolanta Gacka 3 lipca 2014
Londyńskie Spotkania Szantowe Fot. Paweł Religa
Londyńskie Spotkania Szantowe to święto muzyki morza, do którego wraca się myślami przez cały kolejny rok. Już po raz drugi dane nam - Trzeciej Miłości - było uczestniczyć w tym niesamowitym wydarzeniu. Nie byliśmy tam jednak sami. W koncertach brała też udział ekipa Leje na Pokład. Spotkania, muzykowania, rozmowy przecudne. Mamy nadzieję, że nie ostatni to raz…

Tym razem w Londynie Trzecia Miłość stanęła ramię w ramię z chłopakami z Leje na Pokład. Mając przyjemność „posiadania” Pana Borysa (czyli Michała Palki) w swoich składach staliśmy się niejako jednym muzycznym organizmem. Natomiast na basie (oraz towarzysko) wspomagał nas tym razem niezastąpiony Krystian Sidor.

Rozgrzewka

Wspólne śpiewanie zaczęło się już chwilę po postawieniu stóp naszych na Wyspach. Szantowe zaśpiewy w lotniskowym Burger Kingu spotkały się z niemałym aplauzem. Później było już tylko lepiej. Piątek w Londynie był dla nas rozgrzewką. Gardła trzeba było rozśpiewać, paluszki rozegrać. Udało się to nam na 200% o czym mogą zaświadczyć ci, którzy nam przy tym wtórowali i dopingowali. Backyard sessions (czyli koncertowanie w ogródku za domem) są podobno ostatnio modną formą muzykowania – ciekawi jesteśmy tylko, czy sąsiedzi rodziny Wieczorków też popierają taką formę spędzania wolnego czasu.

Pieśni morza na "Dutch Master"

Punktem kulminacyjnym imprezy był jak się możecie domyślać sobotni rejs statkiem Dutch Master, gdzie Morskie Konie (czyli Kapitan Benge z przyjaciółmi), Lejki i my mieliśmy przyjemność zagrać pełnowymiarowy, niesamowity koncert. Występy na Tamizie mają tę cudowną zaletę, że wśród Polonii (ale nie tylko) wszyscy czujemy się jedną muzyczną rodziną. Dlatego też na scenie powstają niepowtarzalne formacje. Czy widzieliście kiedyś Pana Borysa grającego na perkusyjnej stopie? My pierwszy raz! I to dzięki Morskim Koniom. Pięknie też zaprezentowała się Martyna Hałas, która wpierw z akompaniamentem swojego Taty i moimi skrzypcami dała nam chwilkę muzycznej zadumy, a później z całą Trzecią Miłością rozruszała towarzystwo.

W przerwach między graniami mogliśmy podziwiać niesamowite widoki Londynu na tle zachodzącego słońca. Wyruszyliśmy spod Tower of London, prześlizgnęliśmy się pod Tower Bridge, przepłynęliśmy Greenwich z przecudownym Cutty Sark, aż do O2 Arena. Być może dane nam było zobaczyć coś więcej, ale w natłoku pozytywnych emocji i przepięknych widoków mogłam to pominąć.

Oczywiście, hitem tegorocznego (jak i zeszłorocznego) spotkania okazała się „Nasza Tratwa” Krewnych i Znajomych Królika. Instrumentarium Trzeciej Miłości plus Lejkowe głosy - to był strzał w dziesiątkę. Przyznam, obawiałam się trochę o nasz statek, kiedy wszyscy (sic!) ruszyli do tańca. A bisów było co nie miara.

W drodze powrotnej zdarzyło się coś niesamowitego. Tower Bridge się dla nas otworzył! Dzięki Ci przypływie! Widok zapierał dech w piersiach.

Impreza mogłaby trwać do rana, niestety przeciągnęliśmy koncert do granic możliwości i Panowie Ochroniarze, po przybiciu do Tower Pier uprzejmie poprosili nas o opuszczenie pokładu. Oczywiście, zrobiliśmy to w tempie ekspresowym - ze śpiewem na ustach.

Londyn nocą

Nasz Kapitan zabrał nas jeszcze na małą przejażdżkę, dzięki czemu dane nam było zobaczyć jeszcze tej nocy „London by Night”, czyli London Eye, Big Bena (w zeszłym bezskutecznie poszukiwaliśmy go z Panem Borysem) i Opactwo Westminster, Pałac Buckingham, Trafalgar Square, Piccadily Circus oraz Oxford Street. Zmęczenie w końcu jednak wzięło górę.

Mix kulturowy

Niedziela stała się dniem pod znakiem poznawania nowych kultur. Zaczęliśmy uroczystym English Breakfast, aby tradycji stało się za dość. Później, w drodze do Oxfordu, gdzie umówiliśmy się ze wspaniałym Ianem Woodsem, zajechaliśmy do BAPS Shri Swaminarayan Mandir. Spotkanie z architekturą oraz zwyczajami społeczności hinduskiej dało nam okazję do zachwytu nad pięknem multikulturowej społeczności Londynu. A dzięki Wikipedii poznaliśmy niektóre zasady hinduistyczne, co bardzo nas ubogaciło.

Tradycja w tawernie

W Oxford, hołdując nadal multikulturowości, zjedliśmy tureckiego kebaba i udaliśmy się do James Street Tavern, gdzie razem z polskimi, amerykańskimi i brytyjskimi muzykami wygrywaliśmy irlandzkie i szkockie melodie. Prawdziwie zachwyciła nas Kate Radford, 23-letnia harfistka o niemal elfickiej urodzie, której wtórowali przyjaciele z tawerny. Udało nam się odegrać wspaniałe jam session z harfą, fletami, czterema parami skrzypiec, banjo, mandoliną, dwiema gitarami, basem, bębnami, bodhranem, łyżkami i kilkunastoma mocnymi głosami. Były jigg’i, były reel’e, były autorskie utwory Trzeciej Miłości, w nowych aranżacjach, były tradycyjne szanty prowadzone przez Iana Woodsa, lub któregoś z Lejków, no i oczywiście irlandzkie pijackie piosenki, które wszystkim nam w sercach grają. W głowach pojawiło się nam wiele ciekawych pomysłów, jeśli dojdą one do skutku na pewno o nich usłyszycie. Na razie niech to pozostanie naszą słodką tajemnicą.

Moim osobistym przeżyciem było zaśpiewanie „Oczekiwania” z tekstem Jarosława Zajączkowskiego, z towarzyszeniem harfy i whistli. Po zakończonym utworze zawołał mnie Ian Woods i powiedział:

- „Wiesz, jak następnym razem spotkam Phila Colclough’a to mu powiem, że słyszałem jego piosenkę zaśpiewaną przez Ciebie po polsku. Bo wiesz, on mieszka blisko. Tak jak z Katowic do Krakowa. To prawie jak sąsiad”. Tak… a mnie takie zderzenie z legendą po prostu zatkało.

Wieczór zakończyliśmy odśpiewanym przez Kate „The Parting Glass”, które przeszło płynnie w dwujęzyczne „The Leaving of Liverpool”. I trzeba się było zbierać, bo droga powrotna do Londynu była daleka, a nasz transportowy busik sunął pomalutku.

End & Erile

Poniedziałek upłynął nam gospelowo-śpiewająco przy pianinie, a zakończył się „Erile” w pociągu na lotnisku. I tak doroczne święto muzyki dobiegło końca, ale grać w naszych serduchach będzie jeszcze bardzo długo. Na sam koniec chcielibyśmy powiedzieć DZIĘKUJEMY!

  • Po pierwsze Benkowi, Kasi i Mirusi Wieczorkom za opiekę, zawsze otwarty dom i przecudowne serduszka.
  • Po drugie całej ekipie Set Sail, bez której to niesamowite wydarzenie nie mogłoby się odbyć, rodzince Hałasów, Jackowi, Piotrowi, Izie, Monice, Markowi, Pawłowi itp. itd. etc. (o Matko! Tylu was było!).
  • Po trzecie Lejkom i Krystianowi - za dźwięki, rozmowy, wygłupy... WSZYSTKO!
  • No i po czwarte WAM, którzy byliście tam z nami - w sobotę na barce na Tamizie, w niedzielę na folkowym Jam Session w Oxfordzie (wielkie ukłony należą się Ianowi Woodsowi i angielskim muzykom, z którymi dane nam było stworzyć coś wspaniałego),

To był dla nas cudowny czas. Oby częściej. Oby więcej. Oby zawsze było tak cudownie! Do zobaczenia Set Sail! Jolanta „Skrzypaczka” Gacka /Trzecia Miłość

Zapraszam Czytelników do obejrzenia krótkiego klipu z tegorocznego spotkania na Tamizie

i do śledzenia profilu Set Sail na Facebooku: /SetSailMilosnicyZagliwUK

Komentarze

dodaj własny komentarz
Jeszcze nie skomentowano tego artykułu.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter szantowy
Bądź na bieżąco, zapisz się na powiadomienia o nowych artykułach: