Powrót do Łomży

Druga edycja festiwalu Szanty nad Narwią
Relacje Katarzyna Marcinkowska 5 października 2021
Szanty nad Narwią Fot. K. Marcinkowska
Światem zaczyna rządzić jesień, sezon żeglarski dobiegł końca, zbliża się sezon tawerniano-festiwalowy. Zanim jednak na dobre nam się on rozkręci, powspominajmy jeszcze tegoroczne wakacyjne festiwale. Dziś pierwszy z nich – choć młody – jest już bardzo obiecujący. Szanty nad Narwią, bo o nich mowa, mogą się pochwalić zarówno wykonawcami z górnej półki, jak i fantastyczną atmosferą.

W malowniczo położonej nad rzeką Narew Łomży gościłam już po raz drugi (o pierwszej edycji imprezy przeczytacie tutaj) – tym razem jednak w większym redakcyjnym składzie. I zarówno miasteczko, jak i klimat panujący na festiwalu ponownie nas oczarowały.

Podczas drugiej edycji Szant nad Narwią ponownie mogliśmy usłyszeć Flash Creep oraz Mechaników Shanty. Oba zespoły są już wyraźnie ulubieńcami łomżyńskiej publiczności, która znała większość piosenek i nie wahała się tej znajomości wykorzystać. „Flaszki” wystąpiły w prawie najbardziej rozwiniętym składzie – z gościnnym udziałem Jacka Ledworowskiego na basie, którego dźwięk dodał utworom fajnego kolorytu (piszę „prawie najbardziej rozwiniętym”, ponieważ do pełnego składu zabrakło Piotrka Łuczaka, którego dawno już na scenie nie słyszałam i przyznam, że trochę tęsknię). Jak zwykle zachwycałam się Nationalem Picka oraz aksamitnym głosem Maćka, ale też odniosłam wrażenie, że tym razem koncert „należał” przede wszystkim do dziewczyn. Iza i Zuza czarowały głosami, Iza miała też wyjątkowo dużo smakowitych solówek skrzypcowych. I niech mi ktoś znowu powie, że scena żeglarska jest domeną tylko mężczyzn…

O Mechanikach nie ma co dużo mówić – jak zwykle szalenie energetyczni, a przy tym świetni technicznie, tradycyjnie już dali solidny występ, a widzowie reagowali entuzjastycznie, śpiewając niemal non-stop. Oczywiście chciałoby się, żeby pojawiła się jakaś nowość, ale z drugiej strony panowie mają tyle hitów, że mogą spokojnie w nich przebierać i modyfikować setlistę tak, że za każdym razem trafi się coś, czego dawno nie słyszałam, więc choć bez zaskoczeń, byłam usatysfakcjonowana.

Nowością był natomiast występ Szkockiej Trupy, która zawitała do Łomży po raz pierwszy. Projekt ten, to otwarta muzyczna formuła, na której czele stoi znany doskonale z Mechaników Henryk „Szkot” Czekała. Nad Narwią zespół wystąpił w opcji śląskiej – z Kamilem Piotrowskim na mandolinie i Jackiem Kądziołką na basie. Szkot zawsze zapowiada program tego tria tytułem „Moje ukochane” i trzeba przyznać, że jego ukochane piosenki zwykle pokrywają się z tymi uwielbianymi przez publiczność. Usłyszeliśmy trochę starych przebojów, np. z czasów Szkota w Ryczących Dwudziestkach, a także hitów znanych z koncertów Mechaników – za to w całkiem nowych, interesujących aranżacjach (jak tu nie pokochać „Maui” na wesoło?). Nie zabrakło też utworów takich autorów jak Jerzy Porębski, Witold Zamojski czy Andrzej Korycki. Bardzo też cieszy mnie to, jak Szkot odkurza stare i nieco może już zapomniane piosenki, dając im nowe życie, tak jak w przypadku – również moich ukochanych – „Kliprów” Waldemara Bocianowskiego.

Lubię w Łomży również tę niespieszną atmosferę, której dowodem jest choćby to, że każdy z wykonawców ma czas zagrać przyzwoitej długości set i odpowiednią porcję bisów (co szczególnie Szkot, jak to on, wykorzystał do oporu). Dodajmy do tego wszystkiego jeszcze widzów, którzy dobrze wiedzieli, po co przyszli, malowniczy krajobraz nadnarwiańskich łąk majaczących za sceną oraz „ojca dyrektora” festiwalu, przesympatycznego pana Wojciecha Winkę, sypiącego ciekawostkami historycznymi na temat ziemi łomżyńskiej jak z rękawa – i przepis na udany festiwal gotowy!

To co, do zobaczenia za rok?

Komentarze

dodaj własny komentarz
Jeszcze nie skomentowano tego artykułu.

Jesteś tutaj:

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter szantowy
Bądź na bieżąco, zapisz się na powiadomienia o nowych artykułach: