Od samego początku festiwalu organizatorzy przyjęli założenie, iż najważniejsza dla nich jest atmosfera, wrażenia jakie wywiozą z Łazisk Górnych goście „Zęzy”. W wywiadzie dla Magazynu Szantymaniak nr 5/2004 tak mówiła o tym Ewa Moćko, Dyrektor MDK w Łaziskach:
– „Wspólnie staramy się stworzyć wokół „Zęzy” dobrą atmosferę, by wszyscy: widzowie, zespoły amatorskie jak i zawodowe, czuli się u nas dobrze”.
Muszę przyznać, że nic się nie zmieniło - atmosfera jest przyjazna, miła a nawet zaryzykowałbym stwierdzenie - rodzinna.
Marzenia się spełniają
Pierwszym punktem programowym drugiego dnia piątej „Zęzy” w Miejskim Domu Kultury w Łaziskach Górnych nie był jednak koncert tylko... relacja i pokaz zdjęć kpt. Jacka Wacławskiego z jego rejsu na słynnym już jachcie s/y „Stary”. Wyprawa zwała się „Cape Horn Antarctica Expedition 2002/2003” a jej celem było opłynięcie Ameryki Południowej i dotarcie do Antarktyki.
Jacek przez ponad pół godziny snuł opowieść o rejsie, o załodze, o tym co udało im się zobaczyć, gdzie dopłynąć, kogo poznać. Opowiadał o przygotowaniach i o tym jak było na końcu rejsu. O tych dobrych dniach i o tych trudnych, gdy powodzenie rejsu wisiało na przysłowiowej... wancie :D A te zdjęcia, te miejsca... ehhh.
Ci, którzy nie dotarli mogą zajrzeć tutaj http://www.qnt.pl/horn/
Kolejnym projektem Jacka (już w fazie realizacji) jest North West Passage – The Jubillee Voyage 2006, trzymamy kciuki a zainteresowanych szczegółami odsyłam tu: http://www.nwpass.pl/cape-horn-antarctica-expedition-2002-2003/
To spotkanie potwierdziło tylko to, o czym wiem od dawna. Chcieć to móc Moi Drodzy i nie ma takiego marzenia, które by się nie spełniło jeśli tylko bardzo tego chcemy. Do roboty – carpe diem!
Qftry na początek ?!?
Później już było tak jak zawsze. Część koncertową rozpoczął zespół... Qftry ze Szczecina (sic!). Dla kilku nieobecnych od początku osób okazało się to zaskoczeniem. Byli rozczarowani tym, iż Qftry zagrali na początku imprezy choć podobno w rozpisce kilka dni przed „Zęzą” byli gdzieś w środku. Plany się zmieniają, warunki też i musicie być przygotowani na to, że organizator może zmienić kolejność występujących grup w ostatniej chwili. Dlatego trzeba być na festiwalu od początku to nic nas wtedy nie zaskoczy.
A koncert Qftrów był bardzo dobry. Było sporo szant, sporo muzyki folkowej. Znam ich i cenię od paru lat i uważam, że są jednym z nielicznych zespołów, którzy tak cudnie folkowo potrafią zagrać i zaśpiewać. Celowo użyłem słowa „folkowo”, gdyż repertuar tej szczecińskiej grupy nie zamyka się tylko na szantach „klasycznych”. Czekam na nową płytę Panowie!
Zwycięzcy, tort i piękne dziewczyny
Po tym występie nastąpiła część „oficjalna” czyli ogłoszenie wyników konkursu, wręczenie nagród zespołom, przemowy i podziękowania dla tych, dzięki którym „Zęza” w ogóle ma miejsce no i... toast z okazji jubileuszu 5-lecia. Symboliczny kubek szampana miała okazję wychylić cała publiczność, która otrzymała go z rąk przepięknie odzianych dziewcząt z grupy „Za Horyzontem”. Przez takie hostessy to człowiek może popaść w alkoholizm, no bo jak im tu odmówić?
Jak już pisałem w relacji z dnia pierwszego w konkursie zwyciężyła grupa DNA z Żyrardowa. O projekcie Pawła Leszoskiego słyszałem już od jakiegoś czasu (parę zdań zapowiadających udało się nawet zamieścić w „zęzowym” Magazynie), dlatego byłem na to, co usłyszę przygotowany. A to, co popłynęło ze sceny dalekie było od... „szant”. Więcej tu folku amerykańskiego, więcej „nut bluegrassowych” – dokładnie tak jak zapowiadał Paweł. Niespodzianką byli towarzyszący mu muzycy. Z drugiej strony biorąc pod uwagę to, co zagrali, nie powinno nikogo dziwić, że w składzie, oprócz Pawła i Niny Wiśniewskiej, znaleźli się Piotrek „Picek” Ruszkowski – mandolinista, grający na co dzień w Mechanikach Shanty (fan amerykańskich klimatów) oraz basista Krystian Sidor z Yank Shippers, który wsparł DNA grając na... kontrabasie. Mnie klimaty DNA przypadły do gustu, zwłaszcza wykonanie ale dlaczego tylko do konkursu!?! Niestety z takim składem mało komu było się równać. Przyznam, że nie wiem czy mam gratulować zwycięstwa czy... besztać za to, że „stare wygi” psują zabawę młodszym stażem konkursowiczom.
Czekać tylko kiedy muzycy Pereł i Łotrów lub Ryczących Dwudziestek pojawią się na scenach konkursowych (o „starych wygach” w konkursach innym razem, bo temat to intrygujący i bulwersujący zarazem).
Dwa drugie miejsca przypadły zespołom „Leje na Pokład” z Tychów i „V-szerze na bis” z Sandomierza. Po tych pierwszych spodziewałem się szant a cappella, dobrego ich wykonania i zawodowego zaprezentowania się na scenie. I tak się stało. „Lejki” przeżywają kolejne „małe” zmiany w składzie ale znowu okazało się, że raczej na dobre. Powrót Wojtka Wieczorka do składu udany.
Druga grupa, „V-szerze na bis” była dla większości dużym zaskoczeniem. Oto bowiem do „klasyków młodszych” – grup a cappella spotykanych czasami na konkursach czyli „Leje na Pokład”, „Bezmiary” – dołączyła na „Zęzie” kolejna formacja... Zaśpiewali świeżo, mocno, ze świetnymi, oryginalnymi – jak podkreślali znawcy tematu – aranżacjami. Wróżę tu wiele sukcesów. Dzięki Wam „V-szerze...” jest jeszcze nadzieja dla pieśni pracy. W pełni zasłużone II miejsca.
Koncert „Ponton Band” z Warszawy to wynik uznania publiczności. Grupa doskonale potrafiła rozbawić szantymaniaków podczas prezentacji konkursowej i nie inaczej było dnia następnego, podczas koncertu laureata NAGRODY PUBLICZNOŚCI.
Oczywiście koncerty laureatów konkursu odbywały się pomiędzy występami „gwiazd” wieczoru.
A były to zespoły...
Wrocławska grupa „Za Horyzontem”, czyli cztery przepiękne panie (och jak one się prezentowały w tych sukniach – Miro Urbaniak – DZIĘKUJĘ!!!*/**), w towarzystwie trzech sympatycznych panów, gości na deskach szantowych od kilku lat. W lutym b.r. ukazała się ich debiutancka płyta (niestety nie miałem jeszcze okazji nabyć). W większości repertuar zespołu jest mi już znany ale jak się okazało nie do końca. Na „Zęzie” po raz pierwszy usłyszałem ich wykonanie, trochę już zapomnianego „Shenandoah” – bardzo mi się podobało.
Andrzej Korycki wraz z Dominiką Żukowską ostudzili trochę temperaturę, zmuszając publiczność, sobie tylko znanym sposobem, by na chwilę się wyciszyła, zasłuchała, pomarzyła. Oprócz pieśni o morzu autorstwa Andrzeja Koryckiego zaśpiewali, a właściwie Dominika zaśpiewała coś, co usłyszałem po raz pierwszy na płycie Arka Wlizło – „Balladę o brygu” – przepiękna. Za ten nastrój, za ten klimat i pewnie za coś jeszcze Andrzej i Dominika otrzymali od publiczności gorące brawa i... Grand Prix Festiwalu „Zęza”. Gratuluję!!!
Cztery Refy tym razem wystąpili w okrojonym składzie... w czwórkę :D. Mylił się jednak ten, kto pomyślał, że będzie to gorszy z koncertów tej grupy – nic z tego. Wieloletnie doświadczenie, umiejętności i bogactwo repertuarowe Refów pozwalają im w każdym momencie wypaść wspaniale. Dzięki temu, że było ich trochę mniej niż zwykle, usłyszeliśmy utwory, które rzadziej słychać na scenie w ich wykonaniu, zwłaszcza te z zamierzchłych czasów „Refpatentu”. Jak zawsze był i klimat, i gawędy i szanta. Takie właśnie są Cztery Refy!
Jakże inny, choć istniejący na scenie zaledwie rok krócej od Refów (w tym roku obchodzą swoje dwudziestolecie), jest zespół EKT Gdynia. Zaczynali od piosenki turystycznej i jak sięgam pamięcią zawsze to była grupa, nazwijmy to umownie, „mocnego uderzenia”. Nic się nie zmieniło. Pomimo upływu lat EKT nadal ma to mocne uderzenie, hity w repertuarze i świetny kontakt z publicznością. I choć nie wykonują szant w tradycyjny sposób to na scenie szantowej zaskarbili sobie przychylność i sympatię wielu szantymaniaków. Dla wielu z nich morza w muzyce EKT nie brakuje, a że kiedyś nie było perkusji na statkach. Cóż, pewnie dlatego, że... była w ogóle trudno dostępna :D.
O gospodarzach, „Banana Boat” trudno pisać. Jak zawsze porwali publikę, bawili się świetnie a my z nimi. Jest jednak coś nowego w zespole, co na „Shanties” rzuciło mi się w oczy i co ostatnio przykuwa coraz częściej moją uwagę i obiektyw mojego aparatu. Domyślacie się co to takiego? Otóż ta nowość to układy choreograficzne Tomka Czarnego. To, co ten facet zaczął wyprawiać na „Shanties” zdumiało mnie wielce. Zawsze na scenie był raczej statyczny, spokojny, czasami lekko się zakołysał – jak to bas – ale ostatnio!?! Od razu mam więcej jego fotek w archiwum... ;-). Miłym akcentem koncertu Bananów był wspólny występ „Mistrza”, czyli Wojtka „Mukina” Zawadzkiego z zespołu Tonamów & Synowie i „ucznia” Maćka Jędrzejko, oczywiście w utworze... zgadnijcie jakim.
Sam występ grupy „Tonam i Synowie” na zakończenie festiwalu też nie wymaga komentarzy. Od samego początku ich powrotu na scenę szantową jestem pod wrażeniem tego, iż po tylu latach przerwy oni brzmią nadal tak wspaniale a ich „szanty” tak świeżo. I choć nie było tym razem Wojtka Plewni, zastąpił go „na basie” Marcin Murat („normalnie” tenor), a jego z kolei Dariusz Wantuch, to przyznam, że ja prawie nie czułem różnicy w odbiorze (mam nadzieje, że „Garbaty” się nie obrazi). Czekam tylko na szybkie rozszerzenie repertuaru o jakieś nowości, bo obecny znam już do znudzenia.
Dziadku Władku, to prawda!
To był finał godny festiwalu. „All hands” na zakończenie drugiego dnia to było coś! Przyznam, że jak przeglądałem fotki z poprzednich edycji, to „all hands” w Łaziskach zawsze wypadało dobrze. Może dlatego, że na „Zęzie” (i kilku innych festiwalach) nie ma t.zw. imprez towarzyszących, czyli równoległego grania przez zespoły na festiwalu i w tawernie festiwalowej. Zwykle kończy się to tym, że większość grup jest już w tawernie gdy nadchodzi finał festiwalu i na „all hands” zostają już tylko nieliczni.
Na szczęście w MDK w Łaziskach na „all hands” stawili się wszyscy wykonawcy, których widzieliśmy na scenie tego dnia. A uważni obserwatorzy mogli nawet wypatrzeć także kilka osób „nadprogramowych”. Było fantastycznie a odśpiewania „Pożegnania Liverpoolu” wspólnie z Jerzym Rogackim, współautorem polskich słów tej piosenki to może nam pozazdrościć wielu.
Jeszcze parę uwag
Akustycznie tego dnia było o niebo lepiej, więc brawo.
Popieram propozycję wprowadzenia biletów. Symboliczne 5 zł załatwi sprawę „osób przypadkowych i przeszkadzających”. Chodzi mi głównie o młodzież, która przyszła się powygłupiać no i oczywiście „podchmielonych” panów, których później „ochrona” wyprasza tak, że robi się na moment niesympatycznie.
Sami „wielcy panowie ochroniarze” też jakoś nie wywołali u mnie zachwytów. Nie mam nic do ich pracy, bo właściwie to w ogóle jej nie mieli, mam tylko pytanie – po co oni tam, skoro nie reagowali na pierwsze „objawy” problemu? No i jakoś ogólnie mi nie pasowali do szant.
To tyle
Zapraszam za rok na „mój” festiwal, jedyny jak na razie, który śledzę od początku i którego nie opuściłem jeszcze żadnej edycji. Oby tak dalej.
Tekst i zdjęcia:
Kamil Piotrowski /Magazyn Szantymaniak/
PS.
* – Pierwszego dnia tegorocznej XXV edycji festiwalu „Shanties” w Krakowie odbył się w klubie „Rotunda” koncert „babski”. Jego reżyserem była Mira Urbaniak. To ona wpadła na pomysł by dziewczyny z Passatu, Za Horyzontem ubrać w piękne suknie dla podkreślenia „nastroju”. Jak widzę Beacie, Julce, Agacie i Maji pomysł spodobał się na tyle, że już dwukrotnie miałem je okazję podziwiać w „przepięknych sukniach”.
** – Po opublikowaniu tego tekstu na Szantymaniak.pl dowiedziałem się, że wspomniane stroje zespół Za Horyzontem wprowadził dużo wcześniej niż data wspominanego przeze mnie koncertu na „Shanties” i są one już ich wizytówką. Zatem Mira Urbaniak tylko szerzej ten rekwizyt wykorzystała.