Trzydzieste szóste Łódzkie Spotkania z Piosenką Żeglarską „Kubryk” za nami. Naładowałem akumulatory na nadchodzącą jesień i zimę i jakoś do wiosny dam radę, W Łodzi znów było inaczej i… tak samo zarazem. Dwa dni koncertów, dwie lokalizacje, spotkania, rozmowy i dawno niewidziani „szantowi” znajomi, w tym jeden z zagranicy. Jednego jednak znów wśród nas zabrakło.
Dzielne Stowarzyszenie pamięci Jerzego Rogackiego „Niech zabrzmi pieśń” po raz drugi w historii swej działalności dopięło swego i 36. „Kubryk”, co prawda znów nie w maju, a w październiku, i znów nie w Łódzkim Domu Kultury, a w zabytkowym Pałacu Milscha, się wydarzył! Trwał dwa dni (21–22 października), a koncerty, tak jak rok temu, pierwszego dnia odbywały się równolegle na dwóch scenach – pubu Keja i restauracji rodzinnej „U Milscha”, drugiego dnia już tylko w Kei. Co prawda koncerty się pokrywały, ale nie tak, by nie mieć okazji do posłuchania wszystkich wykonawców.
Gościnne Keja i U Milscha
Pub Keja przyzwyczaił mnie już do swego wnętrza, wystroju, bywałem tu nie raz, wystąpiłem chyba też ze dwa razy poza Kubrykiem. Ciepło, z klimatem, gościnnie i ta scena oświetlona jak w żadnym innym pubie! Nagłośnienie też porządne, z fachowcami za sterami (u góry i na dole) powodowało, że komfort odsłuchu (dla publiczności) i grania (dla wykonawców) był na wysokim poziomie.
Znów cała sala Kei udekorowana była zdjęciami z historii Kubryku, a przy wejściu do Kei zawisła seria historycznych Kubrykowych plakatów.
Co do Restauracji „U Milscha”, to dla kogoś, kto zajrzał tam pierwszy raz, restauracja musiała robić wrażenie. Na mnie nadal robi. Samo miejsce i otoczenie ma swoją ciekawą historię. Lokal nawiązuje swą nazwą do postaci dawnego właściciela terenu i budynku, a wystrojem do czasów świetności Milschów. Na piętrze też była sala z barem i druga scena.
Dlaczego festiwal w pubie i restauracji? Jak po poprzedniej edycji Spotkań opowiadali mi Tomek Marasek i Zbyszek Zakrzewski – chciano bardziej położyć akcent na „spotkania z piosenką…”, niż na „festiwal piosenki…”. I moim zdaniem znów się udało. Było sporo miejsca i do pogaduch, i do jammowania, i do słuchania koncertów, różnorodnych. A jeśli ktoś chciał jeszcze bardziej klimatycznie, to był ogródek z ogniskiem, gdzie razem z Kamilem Badziochem można było sobie pośpiewać znane piosenki. Atrakcji sporo.
Goście tegorocznego Kubryku
Tradycyjnie na otwarcie Łódzkich Spotkań z Piosenką Żeglarską „Kubryk” wystąpili gospodarze – Cztery Refy – zaczynając swój występ, jak od wielu lat to czynią, od utworu „Niech zabrzmi pieśń”, którą prowadzi Jerzy Rogacki. I choć od czterech lat nie ma już z nami założyciela i lidera zespołu, to znów Rogaty zaśpiewał ją z Refami. Wykorzystano tu archiwalne nagranie tej pieśni i puszczono je w tle, a zespół z nagraniem śpiewał refreny (efekt zdwojenia ma moc!). W nagraniu na początku słychać powitanie przez Jerzego gości Spotkań i zawsze jest to moment wzruszający. Piętro wyżej na inaugurację Kubryku U Milscha wystąpili już niemal stali bywalcy Kubryku, dwukrotni laureaci Kubrykowej Nagrody Publiczności – Sąsiedzi, na początek w secie tylko a cappella.
Kolejno, wymieniając się tylko scenami, pojawiali się następni Kubrykowi goście, a w tym roku byli to także: Chris Rickets, Shanty Roots, Flash Creep, Queen Anne’s Revenge, Krzysztof Szczęśniak oraz trio Ula Kapała/Wiktor Bartczak/Łukasz Potoczny. Drugiego dnia dołączyli jeszcze North Wind, Aqua Marina i Gość Honorowy 36. Łódzkich Spotkań z Piosenką Żeglarską – zespół Refpatent, reaktywowany specjalnie na tę edycję.
Nawiązań do morskiej tradycji aż nadto
Kubryk – jak mawiał zawsze jego pomysłodawca i szef – Jerzy Rogacki, nie miał być festiwalem. Jego rola to tak długo, jak się da, prezentowanie słuchaczom dawnych pieśni morza, w tym szant – marynarskich pieśni pracy, wykonywanych w sposób jak najbardziej zbliżony do tradycyjnego. Dlatego na Kubryku nie ma gitar elektrycznych, nie ma perkusji i z rzadka pojawiają się zespoły wykonujące tylko współczesną piosenkę żeglarską. Od zawsze są tu zapraszani wykonawcy, których repertuar oparty jest w dużej mierze o folk krain związanych z morzem. Sporo tu więc nut i pieśni z Bretanii, Anglii, Szkocji, Irlandii, Ameryki. Zwykle towarzyszą im folkowe instrumenty: concertina, skrzypce, drumla, buzuki, mandolina, kości, flety, bodhrany, łyżki itp. (choć i klawisze widziałem).
W tym roku sporo całych koncertów wykonywanych było w języku angielskim i to nie tylko za sprawą Anglika Chrisa Rickettsa, który po 10 latach znów zawitał do Łodzi. Jego barwa głosu (czysta i mocna) i sposób akompaniamentu na gitarze oraz interpretacja tradycyjnych pieśni nie tylko mnie ujmują (a do tego jeszcze dowcipny).
W języku angielskim tradycyjne utwory z akompaniamentem gitary (zazwyczaj dość oszczędnym, surowym) śpiewa też Krzysztof Szczęśniak. Skromny, cichy człowiek, ale z bogatym repertuarem tradycyjnych songów, rąbek którego uchylił nam już rok temu (płyty ani choć nagrań w sieci nadal nie ma, a ostrzyłem sobie zęby), znów tworzył klimat jak z początków naszej sceny – on, gitara i pieśni.
Nie inaczej – także po angielsku – wykonuje swój repertuar debiutujący na Kubryku, a powstały zaledwie rok temu zespół Queen Anne’s Revenge ze Szczecina. Przedni muzycy, z charyzmatycznym, perfekcyjnie mówiącym po angielsku (nawet Anglicy nie wierzą, że jest Polakiem) frontmenem o scenicznej ksywie Oyster Dave, opierają swoje koncerty tylko o tradycyjny repertuar. Jest i energia, i nostalgia – jak to na pokładach, w kubrykach. QAR to moje tegoroczne odkrycie i cieszę się, że kolejny uznany festiwal zaprosił ich do siebie (debiutowali też w tym roku na Szantach pod Żurawiem).
Trio Ula Kapała/Wiktor Bartczak/Łukasz Potoczny to dla odmiany niemal już weterani scen folkowych. Chyba tylko na Kubryku można ich w tym składzie zobaczyć, gdyż na co dzień działają w innych formacjach. Wykonali utwory zaczerpnięte z folkloru angielskiego i irlandzkiego, więc znów angielski.
Oczywiście także u pozostałych zaproszonych wykonawców sporo jest angielskojęzycznego repertuaru, bo nie może być inaczej. Przecież marynarski folklor w większości opierał się na pieśniach i utworach z krain angielskojęzycznych. Nie pomijam tu Bretończyków (czy Francuzów) i ich kultury bogatej w pieśni morza, jednak na polskiej scenie marynistycznej rzadko wykonawcy się do niej odwołują.
Gdy tylko objawił się na naszej szantowej scenie duet Shanty Roots (ponad rok temu), kibicuję i nie opuszczam występów. Ten rodzinny team współtworzą Marek Szurawski – jedyny nasz szantymen z krwi i kości, występujący dotąd solo, kontynuujący nauki Stana Hugilla i znający morski repertuar jak mało kto w RP, oraz jego syn, Filip Dąbrowski. Duet jako żywo wyrwany z dawnego pokładu. Siurawa snuł opowieści o śpiewanych utworach, o historiach w nich zawartych (jak za dawnych czasów w audycjach radiowych), a później panowie na dwa głosy wykonywali kolejne szanty. Filip okrzepł już na scenie, widać, że dobrze czuje się w roli szantymena. Nieustająco trzymam kciuki za ten duet, bo słucha się tego wyśmienicie.
Świetny, jak zawsze, występ Flash Creep. Chyba tylko Cztery Refy na naszej szantowej scenie brzmią od nich mocniej wokalnie, choć są takie piosenki, gdzie Flashki z powodzeniem mogą zostawić gospodarzy Kubryku w tyle. Ten kolejny rodzinny zespół, oparty o Izę i Maćka Łuczaków (Cztery Refy), ich dzieci Zuzę i Piotra oraz chyba już honorowego członka rodziny Piotra Ruszkowskiego (Mechanicy Shanty) to klasa sama w sobie. Wszystko tu brzmi jak trzeba, bardzo folkowo, bardzo zawodowo. A w Kei wybrzmiało jeszcze lepiej (brawo IPSound, brawo Tomku!).
Pierwszy dzień zakończyły koncerty tych, którzy go rozpoczynali, tym razem jednak Cztery Refy wystąpiły U Milscha, a Sąsiedzi – już w typowym dla siebie repertuarze wokalno-instrumentalnym – rozkręcili jeszcze publiczność Kei.
A dnia drugiego
Na scenie Kei pojawili się kolejni Kubrykowi debiutanci, a właściwie debiutantki – grupa Aqua Marina z Gliwic. To także ciekawa formacja. Pięć dziewczyn śpiewających a cappella, także po angielsku, ale nie tylko, morski repertuar. Choć na Łódzkich Spotkaniach z Piosenką Żeglarską wystąpiły po raz pierwszy, to nie są to wcale takie debiutantki. Mają za sobą już kilkuletnie doświadczenie sceniczne. Niestety częściej je można było usłyszeć zagranicą niż w Polsce. Ostatnio na największym światowym festiwalu Chante de Marin w bretońskim Paimpol, gdzie udanie zadebiutowały minionego lata.
Po dziewczynach na scenie pojawił się North Wind – jedni z niewielu, którzy garściami czerpią z folkloru bretońskiego (ale oczywiście też irlandzkiego i angielskiego). Rzadko mogę ich słuchać, właściwie regularnie pojawiają się tylko na Kubryku, więc z tym większą przyjemnością oddaję się zawsze ich występom, a jest czego posłuchać. Mocne głosy, ciekawe instrumentarium, no i repertuar, który trafia idealnie w mój gust. Popłynęły więc utwory znane z ich debiutanckiej (i jak na razie jedynej) płyty. Niestety mało w tym roku było bretońszczyzny, a to z powodu nieobecności Piotra Lasko, który w NW głównie te pieśni prowadzi.
Przed finałem finałów pojawili się na scenie jeszcze Chris Rickets i Trio Ula Kapała/Wiktor Bartczak/Łukasz Potoczny.
Refpatent debiutuje na Kubryku!
Gdy w trakcie wywiadu ze Zbyszkiem Zakrzewskim (Cztery Refy, Refpatent), który przeprowadziłem na tegorocznym Porcie Pieśni Pracy, wyszło, że Refpatent, łódzki zespół, który jako pierwszy w Polsce wykonywał dawne pieśni morza, powstał w 1973 r., zapaliła mi się ostrzegawcza lampka – toż to mija 50 lat od tego wydarzenia! Cieszę się, że nie zapomnieli o tym organizatorzy Kubryku i mogłem być świadkiem bezprecedensowego wydarzenia – reaktywacji tego legendarnego zespołu. Choć już bez jednego z założycieli i filarów grupy – Jerzego Rogackiego, i bez jednego z członków pierwszego składu – Piotra Hardego, ale ze wsparciem muzyków zespołu Cztery Refy, w tym Zbyszka Zakrzewskiego, wcześniej także wieloletniego członka Refpatentu, Refpatent w składzie Krzysztof Kuza, Henryk Jóźwiak (pierwszy skład) oraz Joanna Charkiewicz i Grzegorz Szumacher (z Kuzą i Rogatym tworzyli ostatni skład) dał naprawdę świetny koncert. Prowadził go Krzysztof Kuza, przybliżając nam kolejne etapy działalności Refpatentu i piosenki z tamtego okresu. Ciary poszły.
Pięćdziesiąt lat!
W trakcie koncertu Tomasz Marasek, prezes Stowarzyszenia pamięci Jerzego Rogackiego „Niech zabrzmi pieśń”, wręczył Zbyszkowi Zakrzewskiemu statuetkę, honorując w ten sposób jego 50-letnią obecność na scenie żeglarskiej, a Krystyna Banaszewska-Rogacka (napisała dla Refpatentu wiele tekstów) uhonorowała jubileusz Refpatentu, wręczając Krzysztofowi Kuzie Wyróżnienie.
Koncert Czterech Refów na zakończenie tego wieczoru to już był smaczek, a finał, i tradycyjnie odśpiewanie „Pożegnania Liverpoolu” (sł. Jerzy Rogacki, Krzysztof Kuza) przez oba zespoły Refpatent i Cztery Refy (także ze wsparciem byłych członków Czterech Refów – Katarzyny Tomczyk-Goltz i Pawła Jasiaka) to już była wisienka na torcie!
Last but not least
Od kilku lat wielkim nieobecnym na „Kubryku”, choć gorąco wierzymy, że jego duch nadal jest z nami, jest Jerzy Rogacki. Rok temu wzruszająco wspominał go na scenie Andrzej „Śmigiel” Śmigielski – wielki przyjaciel Rogatego i Łódzkich Spotkań oraz ich wieloletni konferansjer. Niestety w tym roku i jego nie było już z nami. Dołączył do przyjaciela na rejach niebieskich, a nam pozostało teraz wspominać ich obu. Byli z nami podczas całego Kubryku. Sail ho, Panowie!
Mam nadzieję, że burzliwe czasy, trudności organizacyjne i inne życiowe sprawy nie zatopią Łódzkich Spotkań, że nadal znajdą się ludzie, dzięki którym po wielokroć jeszcze będziemy spotykać się w Łodzi w gronie tych, którym dawne pieśni morza (w tym szanty) w duszy grają i śpiewają. Ze swej strony dziękuję za już i trzymam kciuki za „zaś”.
36. Łódzkie Spotkania z Piosenką Żeglarską „Kubryk”, 21-22.10.2023, Łódź
Serwis Szanty24.pl był patronem medialnym wydarzenia