Krakowski festiwal „Shanties” przyzwyczaił nas już do tego, że jest wydarzeniem, które dzierży palmę tego najważniejszego festiwalu piosenki żeglarskiej i szanty w kraju. To na ten festiwal przygotowuje się nowe płyty, premiery piosenek i tu obchodzi się najhuczniej jubileusze. Nie inaczej było i w tym roku.
Morze jubileuszy
Pierwszym jubileuszem świętowanym na „Shanties” 2025 był ten potrójny – sześćdziesiątka Henryka „Szkota” Czekały, czterdziestka Mechaników Shanty oraz dwudziestka Szkockiej Trupy. Szczerze mówiąc, ten koncert wzbudził we mnie mieszane odczucia. Na plus na pewno jak zawsze wybitni (choć w skandalicznie krótkim secie) Sąsiedzi oraz Banana Boat, którzy jako jedyni z wykonawców rzeczywiście uczcili jubilatów – nie tylko prezentem, ale i spontanicznym wspólnym wykonaniem „Wielorybników grenlandzkich” przez Szkota i Maćka Jędrzejkę.
Bardzo dobrze wypadła także Druga Wachta, a więc zwycięzcy przeglądu konkursowego. Pisałam już o nich w relacji z ubiegłorocznej „Kopyści”, którą opuścili również z nagrodą.
Więcej na ten temat w artykule „Jak wiosna, to tylko w Białymstoku”.
I nic się tu w mojej opinii nie zmieniło – Druga Wachta to zespół w pełni gotowy na shantiesową scenę, w niczym nieustępujący pozostałym wykonawcom piątkowego koncertu. W zasadzie to jego występ ujął mnie bardziej niż Starej Kuźni, zwłaszcza jeśli o warstwę tekstową chodzi (sobotni set Starej Kuźni, z bardziej lirycznymi utworami pokroju „Zagubionych żeglarzy” i „Dwóch braci”, podobał mi się zdecydowanie bardziej). Nie przypadkowo nie wspomniałam do tej pory o jubilatach – nie było tu bowiem zbyt wiele tej celebracji.
Szkocka Trupa zagrała bardzo fajny set na otwarcie, ale po nim musiała obejść się bez życzeń – nawet na prezentację muzyków zabrakło miejsca. I podobnie wyglądała reszta koncertu – sporo chaosu, wśród którego ginęli gdzieś czasem sami bohaterowie. Mechanicy Shanty weszli na scenę ostatni, niestety w osłabionym składzie, bo tylko we czterech. Zagrali dobrze – to nadal starzy wyjadacze, którzy nie bez powodu cieszą się popularnością od czterech dekad. Nie był to jednak taki występ, którego życzyłabym sobie na ich jubileusz – i oni chyba także. Na szczęście jednak na niedzielnym koncercie szanty klasycznej panowie byli już znów w piątkę i zagrali z taką energią, do jakiej nas przez lata przyzwyczaili.
Tego, czego zabrakło mi na piątkowym jubileuszu – jak choćby wspólnej zabawy, interakcji i mieszania się składów oraz wykonań piosenek jubilatów w nowych, czasem zaskakujących wersjach – dostarczyły na szczęście dwa kolejne. Być może ich sekretem było to, że zarówno w przypadku Zejmana, jak i Czterech Refów reżyserami i konferansjerami tych koncertów byli sami jubilaci. W sobotę mogliśmy usłyszeć choćby połączone siły Zejmana i Garkumpla z Waldemarem Mieczkowskim i Arkiem Wlizłą. Jedna z Krzykasiek rozbawiła widzów nową interpretacją „Szanty dziewicy”, a zaraz potem Mirosław Kowalewski z powrotem ukradł show, wykonując – w gustownym fartuszku i chustce – zaktualizowaną wersję tej piosenki dostosowaną do jego wieku.
Świetnym pomysłem było też dodanie do pojawiających się na prezentacji w tle archiwalnych zdjęć zespołu żartobliwych opisów – czasem bardzo kreatywnych. Wyobraźcie sobie na przykład Kovala, Zbyszka Murawskiego i spółkę pozujących w pasiastych marynarskich koszulkach, a do tego podpis: „Stadko zebr na równinie Serengeti”.
Bardzo fajny pomysł na swój jubileusz miały również Cztery Refy, które wykonały po jednym utworze z każdym z biorących udział w koncercie gości (wyłamali się tu jedynie Mechanicy Shanty, no ale jako że mają w składzie Maćka Łuczaka, powiedzmy, że wspólny występ mają zaliczony). Pojawiły się więc takie duety jak „Chwyć za handszpak” z Męskim Chórem Szantowym „Zawisza Czarny”, „W górę raz, hej! Ciągnąć tam!” z Perłami i Łotrami, „Shallow Brown” z zespołem Flash Creep oraz – chyba najbardziej zaskakujące połączenie tego koncertu – „New York Girls” wykonane w dwóch językach z The Jack-Tars. Goście z Yorkshire zaskoczyli dodatkowo – chyba także samych jubilatów – dołączając do piosenki spontaniczny taniec pod sceną. Był ogień!
Sikorki, albo może raczej „Si-Korki”
Na początek muszę pochwalić świetny pomysł na grę językową, która pozwoliła zmieścić w tytule koncertu obu jego bohaterów, a więc Janusza Sikorskiego oraz Andrzeja Koryckiego, dwóch piekielnie zdolnych autorów, których piosenki śpiewa się dziś przy każdym chyba mazurskim ognisku i na każdym jachcie. Na pochwałę zasługuje też debiutujący na „Shanties” duet prowadzących w osobach Agnieszki Maciejewskiej (którą możecie znać z jej żeglarskiego podcastu „Póki żagle białe”) i Jakuba Paluszkiewicza (który wraz z Pawłem Hutnym prowadził też koncert czwartkowy). Choć bardzo lubię wielu bardziej „zwariowanych” shantiesowych konferansjerów, to miłą odmianą było zobaczyć taką spokojną, merytoryczną konferansjerkę, pokazującą, że prowadzący nie muszą zawsze zabawiać publiki dowcipem, by świetnie wywiązać się ze swojego zadania.
Koncert uważam za bardzo udany, ale nie da się ukryć, że show skradła tu zupełnie Ogólnopolska Formacja Smyczkowa. Oktet na czele z dyrektorem Tadeuszem Melonem, a w składzie z Anną Dębicką (Arek Wlizło Trio), Elą Król i Mirkiem Walczakiem (Sąsiedzi), Izą Puklewicz-Łuczak (Cztery Refy i Flash Creep), Jolą Gacką (Trzecia Miłość), Andrzejem Marcińcem (Ryczące Dwudziestki) i Łukaszem Ziębą (The Nierobbers) wykonał w sumie dwa utwory. Najpierw – już jakby z myślą o niedzielnym finałowym „Qńcercie” – „Moje morze” z repertuaru Ryczących Dwudziestek, a potem utwór „Sikorka”, stanowiący wiązankę melodii piosenek obu bohaterów koncertu. To już, jeśli dobrze liczę, trzecie wystąpienie tej formacji smyczkowej na krakowskim festiwalu i wreszcie musiało się tak skończyć – za ten występ jury zdecydowało się nagrodzić ją Grand Prix „Shanties” 2025. W mojej opinii jak najbardziej zasłużenie.
Więcej o werdykcie XLIV „Shanties” przeczytacie tutaj.
Debiuty, premiery i inne nowości
W tym roku na „Shanties” pojawiło się dwóch debiutantów: wyżej wspomniany zespół Druga Wachta oraz Chór Szantowy Majtki Prezesa. Mimo żartobliwej nazwy oraz proporca w postaci gustownych marynarskich gatek ci drudzy to chór pełną gębą, profesjonalnie brzmiący, a do tego jeszcze mieszany, co prawdopodobnie przyznaje im rekord zespołu z największą liczbą pań w historii „Shanties”. „Prezesem” chóru jest Grzegorz Kowalewski, występujący także w formacji The Pioruners, nie wszyscy więc byli absolutnymi debiutantami. Pieśni z dawnych żaglowców są dość rzadko wykonywane w taki zbliżony bardziej do operowych chórów sposób, więc słuchało się tego naprawdę interesująco, choćby nawet „dla odmiany”. Przyznam, że osobiście przynajmniej w tych klasycznych szantach jak „John Cherokee” wolę chyba jednak wykonania bardziej „szorstkie”. Natomiast ich wersja „Hoist the Colours” to była prawdziwa petarda!
Debiutantami, przynajmniej na scenie „Shanties”, byli także goście z Anglii. W tym roku z Wysp przyjechały do nas aż dwa zespoły. Podczas sobotniego szantowania na krakowskim Rynku Głównym mieliśmy okazję usłyszeć Lynmouth Shanty Crew, natomiast na obu niedzielnych koncertach swoimi energetycznymi wykonaniami furorę zrobili wspomnieni już The Jack-Tars. Udało im się też doskonale „wstrzelić” repertuarem w utwory, które od dawna funkcjonują na polskiej scenie szantowej, dzięki czemu nawet nieznająca dość dobrze angielskiego część widowni mogła radośnie śpiewać z nimi. Chyba byli pod wrażeniem, ale to dobrze, bo my także – mam nadzieję, że zagoszczą w Krakowie ponownie.
„Shanties” to także festiwal premier. Wielu wykonawców co roku szykuje na niego coś nowego, nie tylko by zawalczyć o nagrodę za najlepszy tekst, ale też – mam przynajmniej taką nadzieję – by pokazać swoją ambicję i chęć do rozwoju. W tym roku artyści także nie zawiedli. Nie wiem, czy zdołam wymienić wszystkie premiery, ale z tych, które zrobiły na mnie większe wrażenie, na pewno warto wspomnieć nowy utwór The Nierobbers z bardzo ciekawymi słowami Tomasza Szuszkiewicza, który otrzymał za nie właśnie wyżej wspomnianą nagrodę. Znów niezawodni Sąsiedzi w tym roku postawili na romantyczną balladę – „Opowieść znad Tamizy”, którą niektórzy mogą już kojarzyć z ich drugiego krążka „Brocéliande”, gdzie pojawiła się w oryginalnej wersji językowej jako „In London So Fair”. Na laurach nie spoczęli też Piorunersi, którzy po swoim tryumfalnym powrocie na „Shanties” trzy lata wcześniej (otrzymali wtedy nagrodę im. Stana Hugilla za wierność szancie klasycznej) nie spoczęli na laurach i co roku przywożą do Krakowa nową premierę. Tym razem były to „Okręty” z tekstem Władysława Szlengla zaaranżowanym do piosenki przez Mariusza Mohyluka. Utwór napisany przed drugą wojną światową, a (niestety) bardzo aktualny.
Flash Creep, kojarzeni częściej z melancholijnymi klimatami, tym razem postawili na humor i zaprezentowali piosenkę z zabawnym (i wymagającym nie lada dykcji oraz oddechu) tekstem Macieja Łuczaka, który ostrzega w nim dzieci przed wyborem niełatwej drogi szantymena. Niestety, jak odpowiadają mu Piotrek i Zuza w ostatniej zwrotce, robi to „dwadzieścia lat za późno”. I całe szczęście, bo drugiego takiego rodzinnego zespołu ze świecą szukać! A jeśli już o „Flaszkach” oraz dykcji mowa, to furorę zrobiła też premierowa piosenka Pawła Hutnego, który podczas swojego czwartkowego, solowego występu zaprezentował „Schemat budowy jachtu”. Nie byłam na tym koncercie, ale na szczęście wykonanie zostało nagrane i ubawiłam się przy nim znakomicie. Brawa dla Pawła za pomysł oraz karkołomne wykonanie, a także dla Marty Kani i Krzysztofa Grzebieniaka, którzy mieli równie trudne zadanie – na czas wszystkie te wyśpiewywane przez Pawła elementy jachtu wskazać. Przypadła mi też do gustu nowa piosenka Arka Wlizły, niestety nie zdołałam zapamiętać jej tytułu.
Zespół Banana Boat w tym roku poszedł natomiast na całość i zamiast premierowej piosenki przywiózł do Krakowa całą premierową płytę. Na krążek zatytułowany „Ono” panowie kazali nam czekać wiele lat, ale to, co powstało, zapowiada się bardzo interesująco. Niezwykle podobały mi się też wyświetlane w tle obrazy Joanny Simon stanowiące oprawę występów Banana Boat, a przede wszystkim samej płyty. Nowy album wydał także Krzysztof Jurkiewicz (Formacja) i również nie mogę się doczekać, aż się z nim zapoznam.
Oprócz zupełnie nowych piosenek pojawiło się też kilka takich dawno niesłyszanych, a już zwłaszcza nie w tych aranżacjach. The Nierobbers zagrali na przykład własną wersję piosenki „Rzuć mnie mała”, a Perły i Łotry – „Więcej żagli”. Z kolei Męski Chór Szantowy „Zawisza Czarny” sięgnął do muzycznej historii kilku swoich członków i wykonał „Balladę A” Smugglersów oraz „Pieśń o żelaznym piecyku” Krewnych i Znajomych Królika. Także Andrzej Korycki i Dominika Żukowska zaskoczyli mnie pod tym względem aż dwukrotnie – najpierw w piątek wykonaniem „Nocy na Agulhas” Jerzego Porębskiego, potem zaś podczas koncertu finałowego, gdzie zaśpiewali „Pożegnanie” z repertuaru Ryczących Dwudziestek. Tytuł, jak się okazało, już wkrótce nabrał podwójnego znaczenia…
„Pożegnań nadszedł czas...”
Finałowy koncert „Shanties” 2025 był poświęcony pamięci Andrzeja Grzeli, wspomnienia o tym charyzmatycznym wokaliście Ryczących Dwudziestek były zatem jego ważnym elementem. Świetnym pomysłem było zaproszenie do serii miniwywiadów na scenie osób, które pamiętały młodego Andrzeja i początki zespołu, takich jak m.in. pani Ilona Mardkowicz, nauczycielka angielskiego Qni, Sępa i Szkota oraz współtłumaczka ich pierwszych tekstów. W ogóle chciałabym pochwalić dwóch Pawłów – Delikata i Jędrzejkę – za reżyserię tego koncertu, przygotowanie merytoryczne, pomysłowość (konkurs z hasłem zaszyfrowanym kodem flagowym) oraz samo prowadzenie z ogromną klasą oraz inteligentnym humorem, a także… tańcem. (Zresztą cały zespół Klang kilkakrotnie podczas tego festiwalu ujął mnie rozkręcaniem zabawy zarówno na scenie, obok sceny, jak i przed nią).
„Qńcert”, jak go żartobliwie określono, był koncertem niesamowicie słodko-gorzkim. Prowadzącym i gościom udało się utrzymać wspomnienia o Qni w lekkim tonie, z masą anegdot – w końcu dowiedziałam się na przykład, skąd ta ksywa! Lwia część widowni kina „Kijów” jednak bez wątpienia pamiętała go z tej sceny zbyt dobrze, by opowieści te wraz z archiwalnymi już zdjęciami w tle nie wywołały w nich choć odrobiny zadumy i nostalgii. Zresztą jeszcze przed rokiem przecież wciąż po tej samej sali krążyła puszka ze zbiórką na jego rehabilitację… Swoją drogą po słowach Arka Wlizły o tym, jak ostatnie zebrane za oceanem środki posłużą koniec końców na ufundowanie rejsu na „Gedanii” dla dzieci z domów dziecka, przyszło mi na myśl, że także i na „Shanties” puszka mogłaby nadal krążyć co roku po widowni. Duch w braci szantowej nadal silny, a celów, które warto wspomóc niejako ku pamięci Qni, też nie brakuje.
Wspomnienia o Qni nie były jednak jedynym wzruszającym elementem finałowego koncertu. Kiedy bowiem na scenie pojawiły się Ryczące Dwudziestki, Wojciech „Sęp” Dudziński ogłosił, że jest to jego ostatni występ w składzie zespołu. Ładne to było pożegnanie, trzeba przyznać, ale kiedy Sęp rozpoczął „North-West Passage”, która z tej okazji zastąpiła „Pożegnanie Liverpoolu” w roli finalnego „all hands on deck”, niejedna popłynęła łezka – tak na scenie, jak i pod nią. Nie powiem, żebym była ogromnie zaskoczona, bo jeśli śledziło się ostatnimi czasy Dwudziestki, nietrudno było zauważyć, że panowie występowali najczęściej w kwartecie. Jednak podejrzewać to nie to samo co wiedzieć, muszę więc przyznać, że pierwszy raz w życiu opuściłam kino „Kijów” w tak melancholijnym nastroju.
Wraz z odejściem z Ryczących Dwudziestek ostatniego z założycieli, do tego obdarzonego tak charakterystycznym ciepłym głosem i ogromną sceniczną charyzmą, bez wątpienia skończyła się pewna epoka. Nie szłabym jednak tak daleko jak niektórzy wieszczący już koniec zespołu. Wszak Andrzej Marciniec, Bogdan Kuśka oraz – trochę krócej, prawda, ale nadal przecież nie od wczoraj – Łukasz Drzewiecki to także od lat filary zespołu, a i Arkadiusz Wąsik coraz lepiej się w niego wpasowuje. Myślę, że i w obecnym składzie Ryczące będą jeszcze miały niejedno do powiedzenia i utrą nosa zapowiadającym ich rychły koniec marudom. Ci, którzy tak jak ja już tęsknią za głosem Sępa, nie powinni tracić nadziei. Wygląda bowiem na to, że nie odszedł on całkiem ze sceny i będzie można go usłyszeć w niedawno utworzonym projekcie Listy z Morza.
44. Międzynarodowy Festiwal Piosenki Żeglarskiej „Shanties”, 20-23.02.2025, Kraków
Serwis Szanty24.pl był patronem medialnym wydarzenia