W Krakowie po raz (czterdziesty) drugi

42 Międzynarodowy Festiwal Piosenki Żeglarskiej „Shanties”
Relacje Katarzyna Marcinkowska 11 marca 2023
42 Festiwal „Shanties” w Krakowie Fot. Kamil Piotr Piotrowski

Już od ponad czterdziestu lat szantowa brać spotyka się w Krakowie podczas wielkiego święta pieśni rodem z dawnych pokładów. To tu odbywa się najwięcej premier, wykonawcy świętują swoje jubileusze, prezentują się debiutanci, nie brakuje też gości z zagranicy. Tegoroczna edycja Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Żeglarskiej „Shanties” odznaczała się wysokim poziomem.

Choć na festiwale piosenki żeglarskiej jeżdżę od lat, a krakowski od dawna śledziłam w sieci, to osobiście na „Shanties” miałam okazję być dopiero po raz drugi. Można zatem powiedzieć, że festiwal ma jeszcze dla mnie urok nowości. Mimo to jestem przekonana, że nawet gdybym bywała na nim od lat czterdziestu dwóch, bawiłabym się równie dobrze. Kraków po prostu ma w sobie to coś.

Z dużej chmury mały deszcz

Tegoroczna edycja „Shanties” zaczęła się dla mnie dopiero w sobotę – koncertem plenerowym. To już tradycja, że na krakowskim Rynku Głównym gromadzi się Męski Chór Szantowy „Zawisza Czarny”, by razem z wierną widownią spróbować zarazić szantami mieszkańców oraz turystów. Organizacja występów pod gołym niebem w lutym to dość karkołomny pomysł, dlatego z niepokojem obserwowałam pogodę – w zeszłym roku była śnieżyca, tym razem od piątku Kraków nawiedzały przelotne ulewy. Ale mimo wiatru i krótkiego oberwania chmury koncert się udał, nawet jeśli niepewna pogoda wymusiła chyba pewne zmiany, jak choćby to, że mikrofon niepodzielnie dzierżył Ojciec Dyrektor, kryjąc się za plecami kolegów na szczycie schodów, tam gdzie było najbardziej zacisznie. Szkoda też trochę, że obok Chóru nie wystąpili inni wykonawcy tegorocznego festiwalu, ale podejrzewam, że tu też zawinić mogły niepewne warunki pogodowe. Gdyby o czternastej lało tak, jak niedługo przed nią, byłabym prawdopodobnie wdzięczna, że koncert był tak krótki.

Trzy jubileusze

Tematem przewodnim kolejnego koncertu – o wiele mówiącym tytule „A few… years!” – były jubileusze. I to nie byle czyje, bo Ryczących Dwudziestek i Szkota (czterdzieści lat na scenie!) oraz zespołu Mietek Folk. Ciekawie było po raz pierwszy zobaczyć Ryczące w poszerzonym składzie – od niedawna występuje z nimi Arkadiusz „Kosmos” Wąsik (Stonehenge), który moim zdaniem świetnie się w to grono wpasował. Z drugiej jednak strony serce rośnie na widok tego, jak zespół nadal nie zapomina o nieobecnym Qni i wykorzystuje każdą okazję, by podkreślić, że Andrzej Grzela jest nadal członkiem Ryczących, oraz zachęcić do wsparcia jego rehabilitacji.

Drugi jubilat – Henryk Czekała „Szkot” – dał wraz z Mechanikami Shanty koncert jak zwykle bardzo solidny, choć niestety również jak zwykle bez większych zaskoczeń. Uwielbiam Mechaników, ale w ostatnich latach miałam okazję słyszeć ich tyle razy, że nawet konferansjerkę Szkota znam już niemal na pamięć. Przynajmniej żarciki i solówki Miśka są nadal spontaniczne… :). A tak serio, można narzekać na brak nowości, ale bez wątpienia Mechanicy to nadal energia i poziom, których można im tylko pozazdrościć.

„Mietki” także skoncentrowali się na przypomnieniu nam swoich największych przebojów, a nazbierało się tego sporo przez te trzydzieści pięć lat, na czele z „Chłopcami z Botany Bay”, od których podobno wszystko się zaczęło. Nie brakowało zatem energii i pirackich klimatów – panowie mają swoją niszę i konsekwentnie się jej trzymają.

Podsumowując ten jubileuszowy aspekt koncertu, to jednak odrobinę czegoś mi zabrakło, jakichś większych emocji, wzruszeń. Albo może miałam zbyt duże oczekiwania, w każdym razie mam wrażenie, że te wystąpienia jubilatów nie różniły się zbytnio od ich zwykłych występów i gdyby nie zapowiedzi, nie zauważyłabym nawet, kto dziś świętował, a kto był gościem. No może poza faktem, że członkowie Ryczących mieli okolicznościowe koszulki.

Rum za zdrowie Siurawy!

Sobotni koncert nocny pod hasłem „Napijmy się rumu” niespodziewanie dostarczył mi natomiast wszystkich okołojubileuszowych emocji, których zabrakło mi w poprzednim. A to za sprawą urodzin Marka Szurawskiego, które – z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, co chyba jednak nikomu nie przeszkadzało – zostały uczczone z fetą, na jaką szanowny solenizant zasługiwał. Były zatem prezenty-życzenia, prezenty-wideo i prezenty-piosenki – jedna autorstwa Andrzeja Koryckiego, a drugą była napisana przed laty przez Monikę Szwaję „Piosenka o mojej Siurawie”. Tę przeróbkę „Piosenki o mojej Warszawie” wykonały kiedyś dla Marka Szurawskiego legendarne Stare Dzwonnice: Anna Łaszewska, Mira Urbaniak, Katarzyna Wolnik-Sayna i Monika Szwaja. W tym roku natomiast z inicjatywy Katarzyny Wolnik-Sayny przypomniały ją „Młode Dzwonnice”, a więc Izabela Puklewicz-Łuczak, Jolanta Gacka, Marta Kania oraz Marta Śliwa. Reżyserowie koncertu (Paweł Delikat i jego koledzy z zespołu Klang), przewidziawszy wzruszenie obdarowanego, pomyśleli nawet o kroplówce – rumowej, rzecz jasna :)

Solenizant wystąpił również z synem Filipem w wiązance szant klasycznych. Bardzo miło się słucha tego duetu pokoleń, zwłaszcza że Filip Dąbrowski najwyraźniej odziedziczył po ojcu i umiejętności, i urok osobisty, a i o pieśniach z dawnych pokładów wydaje się wiedzieć niejedno. Czuć jeszcze u niego lekkie spięcie, ale mam nadzieję, że zostanie na scenie szantowej na dłużej i będzie miał okazję bardziej się z nią obyć. A jeśli już w temacie Starych Dzwonów jesteśmy, to nie można oczywiście zapomnieć o Ryszardzie Muzaju, który jak zwykle czarował, zarówno swoimi piosenkami, jak i brawurowym wykonaniem „Tanga zejmana” Jerzego Porębskiego (przy równie brawurowym akompaniamencie Andrzeja Koryckiego). Tylko jak zwykle w przypadku Muzaja – mam niedosyt. Bardzo lubię go słuchać, a nie bywa na wielu imprezach, więc kiedy już uda mi się go zobaczyć, zawsze mam wrażenie, że było za krótko.

Był kwartet, jest sekstet!

Wisienką na torcie sobotniego koncertu nocnego była obecność Ogólnopolskiego Szantowego Sekstetu Skrzypcowego. Twór ten powstał rok temu z inicjatywy Tadeusza Melona i wtedy jeszcze jako kwartet uświetnił swoją obecnością koncert poświęcony pamięci Jerzego Porębskiego

 

Pisaliśmy o tym tutaj: „Kraków wciąż szantami stoi”.

 

W tym roku, ku uciesze widzów, skład zespołu jeszcze się rozszerzył, a sekstet wystąpił już nie raz, a kilkukrotnie. Anna Dębicka, Jolanta Gacka, Elżbieta Król, Izabela Puklewicz-Łuczak, Łukasz Zięba i spiritus movens całego przedsięwzięcia Tadeusz Melon wykazali się zarówno poczuciem humoru, jak i wszechstronnością, grając repertuar sięgający od szant dla Marka Szurawskiego po Dire Straits dla ukoronowania Krzysztofa Bobrowicza i jego 30-lecia dyrektorowania Shantiesem.

Jak Shanties, to i premiery

Podobno podczas tegorocznej edycji jury miało do oceny aż dwanaście premierowych utworów. Nie było mi dane usłyszeć wszystkich, ale i po tym, co słyszałam, jak najbardziej się zgadzam, że poziom był naprawdę wysoki. Jak zwykle swoim tekstem oczarował mnie Krzysztof Jurkiewicz, tym razem w piosence zatytułowanej „Nie wywieszaj czarnych żagli”. W ogóle zresztą mam wrażenie, że poza „Barowymi opowieściami” Formacja grała w sobotę utwory mniej znane i rzadziej wykonywane.

Ciekawe podejście do premierowego wykonania mieli panowie z Banana Boat – metoda pod tytułem „najpierw nauczymy was refrenu, to przynajmniej ktoś będzie znał naszą nową piosenkę gorzej od nas” nieźle mnie rozbawiła. Ale też i zadziałała, bo jeszcze parę dni po powrocie z Krakowa łapałam się na nuceniu tej piosenki pod nosem. Tak samo zresztą jak premiery Pereł i Łotrów, która okazała się jeszcze bardziej chwytliwa.

W niedzielę premierową piosenkę zaprezentowali także The Pioruners, a był to całkiem pomysłowy utwór z tekstem Mariusza Mohyluka do melodii zaczerpniętej z muzyki klasycznej. Dodatkowo Piorunersi zaśpiewali też własną wersję przeuroczej piosenki „Kajak”. Ten utwór z 1937 r., którego autorem jest Władysław Szlengel, sprawił, że panowie brzmieli niemalże jak Chór Dana. Uwielbiam te klimaty, więc cieszę się, że już drugi zespół obok Klangu postanowił po tradycję międzywojnia sięgnąć.

W niedzielę udało mi się też usłyszeć piątkową premierę zespołu The Nierobbers, zatytułowaną z przymrużeniem oka „Lubię damskie piosenki”. Zauważyłam, że shantiesowe premiery Nierobbersów bywają mocno związane z hasłem przewodnim koncertu, w którym przychodzi im premierowy utwór zaprezentować, co czasem może odrobinę odbierać im uniwersalności. Ale tylko odrobinę, zresztą ja przesłaniu tej piosenki jak najbardziej kibicuję. Nieroby lubią śpiewające panie, a ja lubię Tomasza Szuszkiewicza śpiewającego tym swoim charakterystycznym głosem słowa „jestem feministem” – jednym słowem, wszystko gra.

Jeśli jednak o premiery chodzi, to w niedzielę weszli oni – Sąsiedzi – cali na biało (no dobra, nie cali, ale o efekt tu chodzi) i pozamiatali wszystko. Piosenka „Upiorny dług” (tekst – Marek Wikliński i Rafał Krzysztoń, melodia – Marek Wikliński i Mirosław Walczak) zrobiła na mnie – i z tego, co słyszałam od paru osób, nie tylko na mnie – piorunujące wrażenie. Aranż, klimat, tekst, to wszystko zażarło tak bardzo, że mimo sympatii do sobotnich premier od tego wykonania trzymałam kciuki już tylko za nich. I faktycznie, zostali docenieni, ale o tym za chwilę.

Klasyka jak zawsze z klasą

Shantiesową tradycją jest również niedzielny koncert szanty klasycznej i niezmiernie cieszy mnie, że ta klasyka w najczystszym wydaniu ma na festiwalu swoje miejsce. Prowadzącym był – któż by inny – Marek Szurawski, tym razem bez Filipa. Trochę szkoda, byłam ciekawa, jak ten ostatni wypadłby w takiej bardziej spontanicznej roli jako konferansjer. Na koncercie jednak był obecny, wystąpił u boku ojca z powtórką sobotniej wiązanki autentycznych pieśni z dawnych pokładów.

Zarówno Męski Chór Szantowy „Zawisza Czarny”, jak i The Longest Johns, którzy przyjechali na „Shanties” prosto z Bristolu, postawili na występy w pełni a capella, żeby dopiero w następującym zaraz potem koncercie finałowym sięgnąć po instrumenty. Swoją drogą muszę pochwalić nowe koszulki chórzystów, tym razem dla odmiany w kolorze burgunda. Bardzo twarzowe!

The Pioruners zaśpiewali między innymi utwór, od którego swój tytuł wziął cały koncert, a więc „Razem bracia do lin”. Sąsiedzi oprócz wyśmienitego zestawu klasyki zaprezentowali też wyżej wspomnianą premierę. Zakończyliśmy zaś pięknym akcentem w postaci oryginalnego nagrania głosu Stana Hugilla, którego pamięci poświęcony był koncert. Do wtóru „ostatniemu szantymenowi” szantę „Blow the Man Down” wykonali przedstawiciele wszystkich podmiotów wykonawczych biorących udział w koncercie oraz publiczność.

Czas na wielki finał

W koncercie finałowym moje serce najbardziej skradły dwa występy. Po pierwsze – Męski Chór Szantowy „Zawisza Czarny”, z którym na scenie pojawiły się nie tylko instrumenty, ale i gość specjalny: Joanna Knitter. Energię Joanny i jej niesamowity wokal niezmiennie uwielbiam, a kiedy wokalistkę wsparło jeszcze pięćdziesiąt jeden męskich gardeł, efekt był powalający. Pojawiły się klasyki, jak „Pay Me My Money Down”, ale były i zaskoczenia. Do tych ostatnich należała na przykład „Mona”, którą pierwszy raz słyszałam w tym wykonaniu. Ale największe wrażenie zrobiło na mnie bez wątpienia „I'd Cross the Wild Atlantic” Andy'ego Stewarta w znakomitym przekładzie Wojciecha Szafrańskiego, przepięknie zaśpiewane przez Joannę. Były ciary!

W wersji instrumentalnej zaprezentowali się także uwielbiani przeze mnie The Longest Johns. Szczególnie doceniam fakt, że Robbiemu chciało się wlec do Krakowa harmonium, którego użył w zaledwie jednej piosence. Pierwszy raz słyszałam ten instrument na żywo, więc byłam nim odrobinę zafascynowana. Ale jeśli o instrumenty chodzi, jeszcze bardziej oczarowała mnie kreatywność chłopaków przy utworze „Hammer and the Anvil”. Tutaj w roli perkusjonaliów pojawiły się takie przedmioty codziennego użytku jak metalowa beczułka po piwie wypożyczona przez Robbiego ze stoiska sponsora oraz termos Dave’a.

Na pochwałę zasługuje też Marek Wikliński (Sąsiedzi), którego po raz pierwszy widziałam w roli prowadzącego. Sprawdził się w niej naprawdę dobrze, podobał mi się też pomysł z żaglowcem. Otóż przedstawiciel każdego z zespołów miał za zadanie wylosować nazwę żagla, odnaleźć go i podpisać na umieszczonym na scenie rysunku. Tak „wzbogacony” obraz trafi następnie na licytację charytatywną. Pomysł świetny w swej prostocie, a do tego było z nim niemało zabawy, kiedy kolejni muzycy męczyli się (lub nie) z wylosowanymi żaglami. Szczególnie rozbawiło mnie, że jedyną nazwę w języku słowackim, wrzuconą żartem pomiędzy te polskie, wylosował akurat jedyny w zabawie Anglik. Biedny J.D. nie miał łatwego zadania. Chociaż prawdę mówiąc, gdyby wylosował wersję polską, też chyba nie byłoby mu łatwiej.

Przedstawicielem tego mniej folkowego, odrobinę ostrzejszego brzmienia był rzadko goszczący na „Shanties” zespół EKT Gdynia. O ile jednak w sobotę zagrali naprawdę fajny set, którego wysłuchałam z przyjemnością, a nawet trochę z nimi pośpiewałam, o tyle mam wrażenie, że o niedzielnym koncercie frontman powinien szybko zapomnieć… o ile pamięta.

Doskonale wrażenie zrobił na mnie natomiast norweski Groms Plass. Choć w ciągu ostatnich dwudziestu lat w Polsce byli już osiem razy, mnie na żywo było dane ich zobaczyć po raz pierwszy. Panowie mają świetną energię i radość z gry, które udzielają się, nawet kiedy z tekstu rozumiem tylko pojedyncze słowa. A już „Krigeren Grom”, czyli „Wojownik Grom”, z fragmentem zaśpiewanym po polsku, to gwarantowane wzruszenie. I to po obu stronach sceny, bo widziałam, że Norwegom też się łezka w oku zaszkliła.

Przegapiłam natomiast niestety większość występu grupy Jan i Klan. Z tego, co słyszałam, grali utwory z najnowszej płyty, którą z dumą dodałam już do swojej kolekcji. Z pewnością było więc świetnie. Szkoda, że nie dało się być w kilku miejscach jednocześnie.

Werdykt jury

Z decyzjami festiwalowych jurorów można się zgadzać lub nie. Tym razem jednak muszę przyznać, że werdykt „Shanties” 2023 okazał się w 100% zgodny z moimi prywatnymi upodobaniami, co bardzo mnie ucieszyło. W tym roku w skład jury weszli: Anna Łaszewska, Izabela Puklewicz-Łuczak, Piotr Zadrożny, Wawrzyniec Szwaja oraz Arek Wlizło. Grand prix festiwalu otrzymał zespół Klang, ze szczególnym uwzględnieniem Pawła Delikata, za reżyserię i poprowadzenie sobotniego koncertu nocnego pod hasłem „Napijmy się rumu”. Nagroda im. Moniki Szwai za najlepszy tekst piosenki premierowej, ufundowana przez Prezydenta Miasta Szczecina, przypadła Sąsiadom za „Upiorny dług”, a wyróżnienie otrzymał Krzysztof Jurkiewicz za piosenkę „Nie wywieszaj czarnych żagli”. Wyróżniony został także Ogólnopolski Szantowy Sekstet Skrzypcowy.

Nagrodę Organizatorów Festiwalu Shanties 2023 im. Stana Hugilla za wierność szancie klasycznej dostał Męski Chór Szantowy „Zawisza Czarny”, a nagrodę im. Jerzego Fijki „Galion 2023” dla kobiety sceny szantowej – towarzysząca Chórowi Joanna Knitter. Nagrodę im. Jerzego Porębskiego za wkład w rozwój, promocję i propagowanie pieśni morza i muzycznej kultury marynistycznej zespołowi Perły i Łotry wręczyła własnoręcznie pani Helena Porębska. I wreszcie zaproszenie na tournée po USA i Kanadzie, ufundowane przez polonijną społeczność żeglarską zza oceanu, przypadło w tym roku w udziale Romanowi Tkaczykowi.

Co ciekawe, nie było w tym roku plebiscytu na nagrodę publiczności. Zastanawiając się nad przyczyną, doszłam do wniosku, że być może zaważyły kwestie organizacyjne – mam wrażenie, że głosowanie internetowe nie zawsze się sprawdza, bo głosują wówczas wszyscy fani, nie tylko ci, którzy rzeczywiście są na festiwalu. Z drugiej strony alternatywa w postaci głosów oddawanych na papierze wymaga pracy przy liczeniu, na którą zabieganym organizatorom może nie wystarczyć czasu i sił. No ale to tylko moje przypuszczenia, które mogą nie mieć nic wspólnego z prawdziwymi powodami. Tak czy inaczej trochę mi było szkoda, że nie mogłam wyrazić swojej opinii w głosowaniu – chociaż z drugiej strony może to i lepiej, bo wybór byłby naprawdę niełatwy.

 

42 Międzynarodowy Festiwal Piosenki Żeglarskiej „Shanties”, 22-26.02.2023, Kraków
Serwis Szanty24.pl był patronem medialnym wydarzenia

Komentarze

dodaj własny komentarz
Jeszcze nie skomentowano tego artykułu.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter szantowy
Bądź na bieżąco, zapisz się na powiadomienia o nowych artykułach: