Od poprzedniej płyty minęło już, bagatela, trzynaście lat. Nie znaczy to jednak, że zespół miał długą przerwę w koncertowaniu. Wręcz przeciwnie, był to dla grupy dość aktywny czas, pełen koncertów, premier i nagród m.in. dla lidera, za teksty premierowych piosenek. Najnowsze wydawnictwo zapowiadane było już od kilku lat, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie, ale wreszcie jest.
Na wydanej w styczniu płycie Atlantydy znalazł się zestaw piosenek znanych z koncertów grupy. Niektóre z nich są już klasykami piosenki żeglarskiej, inne zaś być może kiedyś nimi zostaną. Na razie jednak jest to ciekawy zbiór, który podsyca apetyt na ewentualną kolejną płytę, z premierowym materiałem.
Mandoliny i Kontrabasy
Po tym jak w 1995 roku Sławek Klupś opuścił szeregi Mechaników Shanty, dostał zaproszenie do audycji prowadzonej przez Jacka Jakubowskiego w Radio Gdańsk. Opowiadał wówczas o tym, że decyzja o powrocie Mechaników do składu z początku działalności zespołu sprawiła, że postanowił kontynuować współpracę z muzykami, z którymi wówczas grał. Był to tzw. „skład trójmiejski”, ponieważ poza Henrykiem Czekałą „Szkotem”, większość muzyków znalazł właśnie Sławek. Rezultatem zmian, jakie wprowadził ten skład, był materiał zarejestrowany na kasecie Mechaników Zapach lądu. Można więc powiedzieć, że wracając do pierwotnej koncepcji swego macierzystego zespołu "Szkot" przyczynił się niejako do powstania grupy Atlantyda. Jednak nazwa ta wcale nie pojawiła się od razu.
We wspomnianej już audycji Sławek ze swadą opowiadał o swoim nowym projekcie muzycznym, który właściwie nie miał jeszcze wówczas swojej nazwy, a może właśnie miał tych nazw aż za wiele. Najciekawsza z wówczas wymienionych, brzmiała Mandoliny i Kontrabasy, a łączyć się miała z anegdotą, dotyczącą podróży komunikacją miejską na próby zespołu. Sławek jeździł po Gdyni z gitarą w futerale i często zdarzało się, że na przystankach dzieci pytały swoich tatusiów: Co ten pan niesie?. Najczęstsze odpowiedzi brzmiały podobno: Mandolinę i Kontrabas. Niestety nazwa ta nie weszła nigdy do oficjalnego obiegu. Goszcząc w radio Sławek przedstawił swój projekt jako Orkiestrę Oceanu. Co ciekawe istniały już wtedy nagrania, które zostały wyemitowane w trakcie audycji. O ile dobrze pamiętam były to autorskie piosenki Dama z fal i Tęczowe opowieści.
Brzmienie, jakie wówczas proponował nowy projekt Sławka, odwoływało się do tego co na ostatnich koncertach pod nazwą Mechanicy Shanty zaproponował „skład trójmiejski”. Była więc perkusja, na której grał Marcin Ciesielski, mocno brzmiąca gitara basowa Bogdana Glaeske i rewelacyjne partie gitarowe Jarka Nadstawnego. Zwłaszcza ostatni z muzyków wniósł sporo do tego projektu, ponieważ jego elektryczna gitara miała bardzo charakterystyczne brzmienie. To ono w dużej mierze odpowiadało za folk-rockowy charakter płyty, która ukazała się w 1996 roku. Trzeba tu dodać, że w tym samym mniej więcej czasie Nadstawny grał w kilku trójmiejskich zespołach, oprócz powstającej Atlantydy były to grupy Krewni i Znajomi Królika oraz Szela. Można więc powiedzieć, że sporo wniósł w tworzącą się wówczas trójmiejską scenę folk-rockową.
Nie tylko Marco Polo
Album Nie tylko Marco Polo... sygnowany jest nazwą Sławomir Klupś & Orkiestra Atlantydy, choć w rzeczywistości można go uznać za pierwszą płytę grupy, której autor nagranych tam piosenek przewodzi do dziś. Wkładka płyty przynosi nam informacje o tym, że podstawowy skład Orkiestry tworzą dwa zespoły: Atlant i Atlantyda Acoustic. Grupa Atlant była koncertowym wcieleniem folk-rockowego pomysłu na granie, podczas gdy trio Atlantyda Acoustic miało być kameralnym zespołem, w którym Sławkowi towarzyszył skrzypek pierwszej z grup, Marek Czulak, zaś trzecim muzykiem był Tomasz Pawlak, grający wcześniej na banjo m. in. w Mechanikach Shanty (i w grupie Timur i Jego Drużyna). Oprócz nich na płycie zagrała i zaśpiewała Beata Bartelik-Jakubowska (wówczas Krewni i Znajomi Królika, dziś Smugglers), a na fortepianie i akordeonie zagrał znany jazzman, Cezary Paciorek. Wokalne wsparcie w trzech utworach (Marco Polo, Piraci, Pożegnalny ton) dołożyli koledzy z zespołu Ryczące Dwudziestki.
Większą część płyty wypełniły nowe, autorskie piosenki Sławka, przeplatane folk-rockowymi aranżacjami przebojów z czasów Mechaników (Marco Polo, Zapach lądu, Stara latarnia, Pożegnalny ton). Ciekawostką był wówczas utwór Kwiat wanilii, napisany jeszcze przed powstaniem Mechaników Shanty. W 1986 roku grupa Achterwaterbaksztag, którą tworzyli Sławek i Lech Klupsiowie, wystąpiła z ta piosenką na krakowskim festiwalu Shanties. Trzeba przyznać, że utwór ten świetnie wpasował się w konwencję nowych autorskich piosenek. Pozostaje tylko żałować, że jej autor nie sięgnął po większą ilość starych utworów, ponieważ niektóre z nich na to zasługują. Płyta Nie tylko Marco Polo... przypomniała, że Sławek jest wyśmienitym balladzistą. Ptak i Pożegnania, to utwory, które należą do najbardziej udanych w jego twórczości, choć koncertowa publiczność zawsze domaga się przede wszystkim tych bardziej żwawych kompozycji.
Drugi album, sygnowany już przez Atlantydę, to płyta Tak jak ptaki na błękitnym niebie, wydana w 2001 r. Pamiętam, że rozmawiałem kiedyś ze Sławkiem o jego folk-rockowej grupie i powiedział mi wówczas coś dziwnego, że marzy mu się akustyczny skład z rozbudowanym instrumentarium i do tego współczesne kompozycje, inspirowane irlandzkim folkiem.
Dopiero kiedy usłyszałem płytę, zrozumiałem o co mu chodziło. Zniknęła elektryczna gitara, na stałe pojawiło się banjo i mandolina, na których zagrał Piotr Bułas, zaś na akordeonie w tym składzie zagrał Jacek Grzywacz. Pojawił się również charyzmatyczny kontrabasista Misza Hairulin. Perkusja pobrzmiewa jedynie gościnnie i gra na niej Adam Skrzyński (Smugglers, Szela, Krewni i Znajomi Królika, Słodki Całus od Buby, Broken Fingers Band). Pozostali goście na płycie, to słynny trójmiejski skrzypek Józek Kaniecki i śpiewająca w kilku miejscach Ania Paszke.
Wśród piosenek z tej płyty przetrwały przede wszystkim szybsze kompozycje, takie jak Billy Boy, Irlandzki żeglarz czy I'm Sailor. Co ciekawe Atlantyda po raz kolejny nagrała świetne ballady, takie jak Zabierz mnie i Wiatry północy. I po raz kolejny nie trafiły one na stałe do repertuaru koncertowego.
Ulubione piosenki
W wywiadzie, zatytułowanym Lubię opowiadać historie, udzielonym półtora roku temu naszemu portalowi, Sławek Klupś zapowiadał nagranie nowej płyty. Wspomniał wówczas, że materiału nie brakuje, ale nie wiedział jeszcze, czy będzie to płyta zupełnie premierowa, czy też znajdą się na niej piosenki, niedostępne obecnie na żadnych nośnikach.
Trzymając w ręku płytę zatytułowaną Ulubione, wiem już, że zwyciężyła ta druga opcja, dzięki czemu aż osiem spośród trzynastu utworów zarejestrowanych przez aktualny skład Atlantydy, to rzeczy nieco starsze. Pojawia się tu nawet Marco Polo, choć trzeba przyznać, że ta wersja nieco różni się od wcześniejszych, ponieważ z jednej strony jest bardziej drapieżna, niż na płycie Mechaników, z drugiej zaś brzmi znacznie mniej folk-rockowo, niż w przypadku Orkiestry Atlantydy. I to prawdopodobnie jest kwintesencja brzmienia, które złapała Atlantyda w swoim aktualnym wcieleniu. Wystarczy posłuchać Bram Dublina, ze świetnym tłem granym na kontrabasie, by uznać, że są to najlepsze wersje niektórych utworów.
Choć w porównaniu z poprzednią płytą (od nagrania której mija 13 lat!) sporo się w zespole zmieniło. Choć skład uległ niemal całkowitemu przemeblowaniu (oprócz Sławka na pokładzie pozostał tylko Piotr Bułas), to jednak jest to krążek będący logicznym następstwem tego, co działo się wówczas w muzyce Atlantydy. Dominuje akustyczne granie, gitary, skrzypce, akordeon i banjo brzmią bardzo selektywnie, słychać tu dbałość o brzmienie. Krystian Sidor gra na kontrabasie inaczej, niż przed laty grywał Misza, ale nietrudno odnieść wrażenie, że obecne brzmienie lepiej pasuje do folkowej specyfiki płyty.
Płyta Ulubione, w swojej premierowej części, zawiera koncertowy przebój Sail ho welcome, który zdążył już utkwić w pamięci bywalcom żeglarskich festiwali. Pokazuje ona, że Sławek dalej potrafi pisać piosenki, które brzmią jak tradycyjne utwory, zaczerpnięte z tradycji folkowej Celtów, Anglosasów, lub ich krewnych ze Stanów Zjednoczonych i Kanady.
Jutro tysiące mil, to właśnie przykład na granie zaczerpnięte z brzmień zasłyszanych za oceanem. Z kolei Bitwa z morzem, której wstęp może kojarzyć się z utworami The Shadows lub ze słynnym Ghostriders in the Storm, to piosenka, która świetnie sprawdziłaby się w repertuarze grupy Mietek Folk. Atlantyda miała już w swoim repertuarze taki utwór, byli to Piraci, z pierwszej płyty. Obie piosenki same w sobie są dość udane i mogą podobać się publiczności na koncertach, ale trzeba przyznać, że należą do nurtu najmniej pasującego do Atlantydy. Zupełnie inaczej jest w przypadku Tańcz gdy zabawa trwa, do którego wpleciono irlandzkie melodie. Najbardziej udany z nowszych utworów to piosenka Żagle w górę, utrzymana w średnim tempie, zawierająca w sobie odpowiednią dawkę folkowej stylizacji.
Album Ulubione, to nie tylko świadectwo tego, co obecnie dzieje się w grupie Atlantyda. Słychać, że Sławek nie musi nikomu niczego udowadniać, ponieważ jego zespół pojawia się na najważniejszych imprezach związanych z tą sceną i zawsze jest dobrze przyjmowany. Sam autor nadal otrzymuje wyróżnienia i nagrody za nowe piosenki. A jednak ta płyta coś udowadnia. Pokazuje, że warto jest mieć marzenia, zwłaszcza jeżeli ma się dość determinacji, by te marzenia spełnić.