Shanties po raz czterdziesty

Jubileusz w sieci
Relacje Katarzyna Marcinkowska 10 marca 2021
40 Shanties 2021 Fot. Press / Shanties
Jubileusz krakowskich Shanties za nami. W tym roku festiwal odbył się online, czego wyrazem było jego hasło przewodnie: „W sieci”. Jednak pomimo ograniczeń organizatorzy stanęli na wysokości zadania, zapewniając cztery dni zabawy i muzyki na najwyższym poziomie. Zgromadzona – choć tylko wirtualnie – publiczność zadbała zaś o drugi niezbędny element, czyli wyśmienitą atmosferę.

Tegoroczna edycja Shanties była wyjątkowa z wielu powodów – po pierwsze, jubileuszowa, bo aż czterdziesta. Po drugie, jak wszystkie chyba imprezy ostatnich miesięcy, zorganizowana za pośrednictwem internetowej transmisji. Po trzecie, po raz pierwszy festiwal odbył się nie tylko w Krakowie, lecz także paru innych miastach: Gdyni, Szczecinie, Świnoujściu i Teresinie, a jeśli wliczyć przygotowane zawczasu nagrania, także poza granicami kraju. Poniżej znajdziecie krótki przegląd tego, co ciekawego działo się na 40. Shanties.

Nowości i powroty

Jak na Shanties przystało, mogliśmy w tym roku usłyszeć kilka naprawdę ciekawych nowości. Nagrodę za najlepszą piosenkę premierową otrzymał Waldemar Mieczkowski (z tekstem Grzegorza Bukały), jury festiwalu wyróżniło także najnowsze utwory Mirosława Kowalewskiego oraz zespół The Nierobbers (szczegółowy werdykt możecie przeczytać w artykule  Werdykt Jury krakowskiego festiwalu). Prócz nagrodzonych na ogromne brawa zasługują moim zdaniem także Andrzej Korycki za przepiękną nową piosenkę śpiewaną przez Dominikę Żukowską (nie dosłyszałam tytułu), Roman Tkaczyk za klimatyczne „Drewniaki” oraz Grzegorz Tyszkiewicz za wpadającą w ucho „Balladę, co na lepsze zmienia świat”. Ciekawych nowości było zresztą więcej i myślę, że jeszcze nieraz je usłyszymy. Na tegorocznych Shanties premiery miały jednak nie tylko pojedyncze utwory, ale też dwie płyty. Pierwszą z nich są „Piosenki wodą pisane” Marty Kani, drugą zaś „Listopad” Krzysztofa Jurkiewicza (bo jak inaczej można zatytułować album wydany w lutym, nieprawdaż?).

Przy tak wyjątkowej, jubileuszowej edycji Shanties nie mogło też zabraknąć powrotów wykonawców, których od pewnego czasu w Krakowie nie widzieliśmy. Wspaniale było znów usłyszeć Jerzego Porębskiego, który z pewnym wzruszeniem (a to udzieliło się niejednemu słuchaczowi) wykonał dla nas na żywo ze studia w Świnoujściu kilka swoich największych przebojów. Pan Jerzy wydaje się być w coraz lepszej formie, więc nie przestaję mieć nadziei, że kiedyś jeszcze usłyszymy go też i na żywo. Kolejnym niezwykle miłym, zwłaszcza że połączonym z niespodzianką, powrotem był występ mieszkającego dziś za oceanem Witolda Zamojskiego, który pojawił się na początku festiwalu, by podzielić się z nami garstką wspomnień. Potem jednak, uznawszy, że chciałby też i zaśpiewać, zupełnie spontanicznie nagrał i dostarczył organizatorom festiwalu swoją słynną „Umbriagę”. I było to wykonanie niesamowicie klimatyczne – prosto z pokładu jachtu o wdzięcznej nazwie „Amnezja”, przy akompaniamencie wiatru i szumu fal! „Powrotów” było zresztą więcej – jak choćby Qftry czy Dair – nie sposób wymienić wszystkich. Chciałabym tylko wspomnieć tu jeszcze o wykonawcach zagranicznych, także z krakowskim festiwalem związanych. Tutaj, tak jak w przypadku „mistrza Poręby”, pandemia nawet trochę pomogła, bo jeszcze chyba nigdy nie było na Shanties aż tak licznej grupy spoza Polski. Najsilniejsza była reprezentacja norweska: Greenland Whalefishers, Groms Plass, Slogmåkane ze specjalnie nagranymi na festiwal minikoncertami. Wśród gości zagranicznych znalazła się również rosyjska Lodja, doskonale znani krakowskiej publiczności Pyrates!, zeszłoroczni goście zza oceanu grupa Bounding Main, a także Simon Spalding z żoną.

Poniżej możecie wysłuchać jednej z wyróżnionych premier. To „Specjalista od jubileuszy”, niezwykle dowcipna piosenka „Nierobów” napisana właśnie z okazji 40. rocznicy festiwalu:

Inicjatywy okołofestiwalowe

40. rocznica tak dużego i ważnego festiwalu to nie lada wydarzenie i należało się do niego odpowiednio przygotować. Dlatego też organizatorzy już na kilka tygodni przed rozpoczęciem imprezy mieli dla fanów różnego rodzaju atrakcje. Archiwalne zdjęcia, wspomnienia ludzi związanych z Shanties, plebiscyty na przebój, zespół i solistę 40-lecia, a wreszcie nawet quiz wiedzy o festiwalu (link znajdziecie na shantiesowym Facebooku). Wielbiciele i stali bywalcy Shanties także zadbali, by należycie je uczcić – poprzez różnego rodzaju „inicjatywy” oddolne.

Paweł i Aga Kalicińscy z Aleksandrą Zarzycką dosłownie w przeddzień imprezy napisali piosenkę „Shanties '40”, oddając nią swoisty hołd wykonawcom, zwłaszcza tym najstarszym, którzy występowali przez te cztery dekady na scenach festiwalu. Paweł Delikat natomiast skomponował do niej muzykę i wykonał całość: 

Marta Kania z kolei zmontowała klip do swojej piosenki „Pożegnanie żeglarza”, w którym uhonorowała ważne dla szantowej sceny osoby oglądające dziś Shanties jedynie z „rei niebieskich”:

Perły i Łotry wraz z członkami zespołów Banana Boat, Formacja, North Cape, Ryczące Dwudziestki, Stonehenge i Trzecia Miłość nagrali specjalny utwór „Few Days 4 Qnia”, stworzony dla Andrzeja „Qni” Grzeli:

Michał Słowikowski założył w serwisie Spotify playlistę z szantami, która cały czas rośnie. Więcej na jej temat możecie przeczytać w artykule Shanties XL na Spotify.

„W sieci” też się da

Pomimo pandemicznych ograniczeń oraz rozrzucenia wykonawców po kilku miastach organizatorzy zapewnili widzom naprawdę dużo różnorodnej rozrywki. Na czterodniowy i złożony z siedmiu koncertów program złożyły się m.in. koncert balladowy, szanta klasyczna w wykonaniu Męskiego Chóru Szantowego „Zawisza Czarny”, a także – jak co roku – dwa koncerty dla dzieci (jeden prowadzony przez zespół Zejman i Garkumpel, drugi – przez Klang). Zwłaszcza chyba na tych ostatnich brakło publiczności na żywo z jej żywiołowymi reakcjami – choć z drugiej strony mam też wrażenie, patrząc po rozmowach na festiwalowym czacie, że chyba jeszcze nigdy na koncert dla dzieci nie wstało aż tylu dorosłych uczestników festiwalu. Ogółem artyści jednak całkiem dobrze radzili sobie z faktem, że brawa mogli zobaczyć jedynie na ekranie monitora. Najłatwiej, wydaje mi się, miał tu chór, który mógł sam zapewnić całkiem niezłą owację swoim solistom. Ale i inni dali radę!

Na wspomnianym czacie działo się natomiast istne szaleństwo i muszę przyznać, że nigdy na żadnym festiwalu nie integrowałam się tak bardzo jak na tym. Możliwość rozmawiania z dużą liczbą osób naraz, a przy tym tak, by nie przeszkadzać jednocześnie nikomu i samemu nie tracić ani sekundy muzyki – to bez wątpienia zaleta koncertów online. Słyszałam, że nocne afterparty na platformie Jitsi również cieszyły się zainteresowaniem. Publiczność na 40. Shanties bez wątpienia dopisała – podczas pierwszego koncertu naliczyłam łącznie ponad 2300 osób, a byli wśród nich zarówno stali bywalcy, jak i ludzie, którzy dotąd nie mieli okazji do Krakowa zawitać, a nawet tacy, którzy po prostu zobaczyli gdzieś link do transmisji i zajrzeli z ciekawości. Może to znak, że warto i w przyszłości rozważyć tę opcję? Jestem pewna, że liczby chętnych na koncerty na żywo – gdy wreszcie wrócą – to nie uszczupli, a może przyciągnąć ludzi, którzy z różnych przyczyn w Krakowie być nie mogą.

Wiadomo, nic nie zastąpi festiwalu na żywo. Ale uważam, że organizatorzy 40. Shanties zrobili wszystko, by dać widzom tego namiastkę, i udało im się to bardzo dobrze. Jasne, można narzekać, że zdarzały się problemy techniczne, że czasem coś rwało, że zwłaszcza niektóre występy były stanowczo za krótkie. Mnie osobiście chyba najbardziej brakowało konkursu, bo zawsze z zaciekawieniem śledzę, kto został w Krakowie „odkryty”, wiedząc, że jeszcze o tych wykonawcach usłyszę. Nie jestem też, prawdę mówiąc, fanką green screenów. Ale nawet gdy festiwal odbywa się w normalnych warunkach, na żywo, ten, kto chce, na pewno znajdzie coś do narzekania – tylko że nie o to przecież chodzi. Mimo odwołania dziesiątek innych koncertów dostaliśmy cztery dni wyśmienitej żeglarskiej muzyki, świetną atmosferę i ogromną dawkę rozrywki, która pozwoliła nam oderwać się od codziennych problemów. Chylę czoła przed organizatorami, bo trudno nawet sobie wyobrazić, jak skomplikowane musiało być to przedsięwzięcie. Kompletnie nowa dla wszystkich sytuacja, kilka miast, w każdym inne studio, inni ludzie, inna jakość internetu i pewnie jeszcze masa innych problemów, które ciężko sobie wyobrazić zwykłemu widzowi. Dlatego w ogóle mi nie przeszkadzały chwilowe zakłócenia transmisji i tym podobne drobnostki. Bawiłam się wybornie i sądząc po entuzjazmie współwidzów na czacie – nie byłam w tym odosobniona.

Wierząc, że za rok uda się już powrócić do normalności, szczerzę gratuluję wszystkim: organizatorom, wykonawcom i publiczności, że uczynili 40. Shanties imprezą, którą na pewno zapamiętam na długo.

 

40. Międzynarodowy Festiwal Piosenki Żeglarskiej „Shanties”, 25–28.02.2021, Kraków.

Komentarze

dodaj własny komentarz
Jeszcze nie skomentowano tego artykułu.

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter szantowy
Bądź na bieżąco, zapisz się na powiadomienia o nowych artykułach: