Ryczące Dwudziestki w Starym Klasztorze

Opowieść przy... plastikowym kubku
Relacje Kamil Piotr Piotrowski 20 stycznia 2018
Ryczące Dwudziestki we Wrocławiu Fot. Basia Wójcik
Na taki koncert rzadko mam okazję pójść. A to termin nie odpowiada, a to konkurencyjne wydarzenie - Wrocław pod tym kątem potrafi skutecznie przyprawić o ból głowy, a to mam wytłumaczenie, że widziałem i słyszałem Ryczące Dwudziestki niedawno, na festiwalu - nic bardziej mylnego. Jeśli myślicie, że znacie RO20, bo widzieliście ich na festiwalu - nic z tego, musicie iść na koncert.

Piątek, zimowywieczór, choć we Wrocławiu to zimy jeszcze nie widziałem, Sala Gotycka Starego Klasztoru powoli się zapełnia. Siedzę sobie i obserwuję wchodzących - totalną mieszankę ludzką. Są młodzi i starsi, dystyngowanie ubrani i na luzie, z piwem i sokiem, tacy co wyglądają na weteranów "ryczących" koncertów i tacy, po których widać, że przyszli pierwszy raz - nieśmiało się rozglądający. Przeważa pokolenie 40+, a nawet powiedziałbym 50+, ale o dziwo i młodzieży nie brakuje. No ale kto choć nie słyszał o Ryczących Dwudziestkach? Obok Andrzeja Koryckiego, Starych Dzwonów i Mechaników Shanty, to jedna z najbardziej znanych grup naszej "sceny szantowej" - mówię o muzyce morza i piosenkach żeglarskich. Ich piosenki, ich szanty śpiewa się - tak jak i wymienionych wyżej - wszędzie, są w każdym żeglarskim śpiewniku. Nic dziwnego, że sala wypełnia się szybko i niemal do pełna. Nie było tłoku, było w sam raz.

Koncert, to koncert

Ostatni raz na autorskim (czyli tylko RO20) pełnym koncercie byłem dawno, dawno temu, chyba jeszcze z gitarzystą jazzowym w składzie (był taki moment w historii zespołu), bodajże w Filharmonii Opolskiej. Później miałem już tylko okazję posłuchać ich tylko na festiwalach, a wiadomo jak to na festiwalach. Ciasno, głośno, krótko. Postanowiłem więc przypomnieć sobie jak to jest na niemal dwugodzinnym spotkaniu tylko z nimi.

Co zaśpiewali? Nie pamiętam!

Wyjątkowo nie zaczęli od "Hiszpańskich", owszem ta szanta, tak, tak szanta, pojawiła się na początku drugiego setu, a zaczęli od... hmmmm, nawet nie pamiętam. Po raz pierwszy od dawna nie poszedłem "do pracy", tylko posiedzieć i pośpiewać z innymi. I było tak, jak miało być. Zdzierałem gardło na "Nie pamiętam", "Few Days", "16 ton", wsłuchiwałem się w "Opowieść przy kielichu" czy "Droga do Clare" (taki to tytuł?). Obserwowałem starszych już, co tu kryć, panów na scenie i myślałem sobie, jak ten czas leci..., na szczęście tylko czas, bo my nadal nie dajemy mu się wkręcić w tryby :).

Martinez i spółka

Libero tego wieczoru bez wątpienia był dla mnie Martinez (Andrzej Marciniec). Co on tam wyprawiał na tej gitrze basowej, uśmiechnięty od ucha do ucha, żywiołowo reagujący, przykuwał uwagę (stąd pewnie tyle jego zdjęć - hehe). Na drugim, emocjonalnym biegunie był tego wieczoru Sęp (Wojciech Dudziński). Spokojny, wyciszony, momentami wzruszony, gdy na scenie opowiadano o Qni (Andrzeju Grzeli, który obecnie przebywa na rehabilitacji po ciężkiej chorobie - przyp. red.), ale i pożartować potrafił. Pomiędzy tymi dwoma, Bogdan Kuśka i Łukasz Drzewiecki. Bogdan udanie wszedł w rolę frontmena, co rusz prowadząc kolejne piosenki, ale i Łukasz stawał dzielnie, pierwszy raz słyszałem go w aż tylu piosenkach na pozycji szantymena.

Gdzie śpiew słychać, tam wchodź

Chłopaki nie musieli długo przekonywać publiczności by śpiewali z nimi. "Jasnowłosa", wspomniane "Hiszpańskie", "Wielorybnicy Grenlandzcy", "Dalej w morze wyruszamy", "Pożegnanie Liverpoolu", a nawet dwie nowości, w tym udana interpretacja irlandzkiego kasyka - w wersji RO20 to "Dwie siostry"  (dla mnie nowości, ale ponoć już parę osób słyszało) otrzymało solidne wsparcie z sali. Nikt nie silił się tu na muzyczne czy wokalne fajerwerki, cuda, nikt nie oczekiwał (mam nadzieję) Neptun wie czego. Na potknięcia gitarowe nie zwracano uwagi, wpadki wokalne czy tekstowe kwitowano uśmiechem, jak w rodzinie. Czuć było, że Ryczące Dwudziestki są wśród przyjaciół i że w pełni panują nad widownią.

Memento

I tego im - a Qni złaszcza - tak naprawdę można zazdrościć, że nie zmarnowali tych 34 lat na scenie, że nie popadli w samouwielbienie, tylko nadal są "naszymi chłopakami" - Sępem, Martinezem, Bodźcem, Qnią i Łukaszem (przypomnę, że Łukasz ma za sobą niemal równie długą przygodę co RO20, bo wcześniej śpiewał w zespole North Cape). Zawsze mają czas by porozmawiać z nami przed czy po koncercie i nadal tworzą nowe piosenki. Oby żyli wiecznie... ;)

 

Pięknie było, do pełni szczęścia brakowało mi szkła na piwo, zamiast plastiku, no ale przepisy, wiadomo. Kto może, polecam dzisiejszy (tj. sobotni, 20.01.2018) koncert w Katowicach w Old Timers Garage, lub każdy następny. Dwie godziny w innym świecie. A poniżej parę zdjęć Basi Wójcik, dla zachęty i do wspominkowania.

 

PS. postaram się w najbliższym czasie opowiedzieć Wam nieco o "solowym" pomyśle Sępa, o który zagadałem go w garderobie, jakbym się opóźniał to motywujcie.

PS. już pod koniec stycznia dwie ważne imprezy - "PPP - rozgrzewka zimowa" w Tychach i "Przegląd konkursowy Shanties" w Krakowie - szkoda, że tego samego dnia :( szczegóły w dziale "koncerty"

Komentarze

dodaj własny komentarz
  • Gość 16 lutego 2018, 18:21
    Kamilus wspaniały tekst ze wspaniałego zapewne Koncertu chłopaków z RO 20. Fotki też fajne, takie faktycznie "kobiece". Aż żal że nie dane mi było Ich posłuchać, ale w tym czasie kołysałem się na pokładzie STS Pogoria po Morzu Śródziemnym, więc żal nie co mniejszy. Zawsze ceniłem, cenię i cenił będę koncerty w Tawernie lub innym miejscu ale poświęcone tylko jednemu wykonawcy, mają w sobie to COŚ
    Czy ta wypowiedź okazała się pomocna? Tak Nie
Zobacz więcej

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter szantowy
Bądź na bieżąco, zapisz się na powiadomienia o nowych artykułach: