O, Shenandoah!

Artykuł archiwalny z „Wieczoru Wybrzeża”
Felietony Marek Szurawski 27 czerwca 2022
Winda kotwiczna Fot. Marek Szurawski
W latach 70 ub. w. w nieistniejącym już „Wieczorze Wybrzeża” Siurawa miał swoją rubrykę, w której publikował opowieści o szantach, kliprach, morskim ceremoniale. Dołączał do nich teksty i nuty szant. Dzięki pasjonatom do redakcji portalu Szanty24 trafiły niedawno skany tamtych stron. Będziemy Wam je tu przypominać. Dziś pora na pracę przy kabestanie w rytm „Shenandoah”.

W czasach biblijnych, na okrętach rzymskich, na łodziach wikingów kotwicę wybierano ręcznie.

Pierwowzorem kabestanu stała się dopiero winda kotwiczna z drewnianym poziomym wałem, stosowana na statkach w XIII w., a po pewnych modyfikacjach na późniejszych galeonach, karakach i karawelach. Dzisiaj można ją jeszcze zobaczyć na niektórych chińskich dżonkach i arabskich dhowach.

Mechanizm zapadkowy między wałem i specjalną dźwignią pozwolił na udoskonalenie systemu. Nowa winda dźwigniowa działała na wzór pompy, z tą różnicą, że ruch dźwigni w dół odbywał się na dwa tempa: z pozycji górnej do wysokości bioder pracujących ludzi, a dopiero potem w położenie dolne. Praca była zbyt ciężka na jeden ruch.

Urządzenie to przetrwało na mniejszych pełnorejowcach do początku XX w., a na kabotażowcach nawet do wybuchu II wojny światowej.

W wieku XVII pojawił się już kabestan pionowy, ciągle jeszcze drewniany, usytuowany wyraźnie w części dziobowej, często połączony z poziomą windą kotwiczną pod pokładem – właściwie w kubryku – wraz z komorą łańcuchową. Mimo ścianek działowych kubryk praktycznie bez przerwy był mokry, zwłascza gdy kluzy kotwiczne trzymano otwarte.

Ostatnią formą kabestanu był kabestan z okrągłą głowicą, zastosowany po raz pierwszy na statkach amerykańskich. Żebra na cylindrze stanowiły część odlewu, a podstawa urządzenia trzymała się w gniazdach zapadkowych osadzonych w fundamencie, na pokładzie.

Były to już duże urządzenia. Amerykański okręt wojenny „Constitution” zbudowany w 1797 r. miał dwa kabestany, przy czym rufowy był „dwupiętrowy” i obracało go z górnego i dolnego pokładu jednocześnie kilkuset ludzi! No, ale też i waga kilkumetrowej kotwicy przekraczała nieraz 4 tony.

Na statkach handlowych kabestany były mniejsze, ale i tak pracowało przy nich nawet i czterdziestu ludzi. Cała załoga.

W portach o dużej różnicy pływów, np. na wybrzeżu Ameryki Południowej, kabestany bardzo często wyskakiwały z gniazd, raniąc lub zabijając ludzi. Najgorzej mieli starsi wiekiem marynarze, którzy nie chcąc zbyt dużo chodzić, chwytali za handszpaki tuż przy cylindrze. Jeżeli kabestan „puścił” – zabijało ich na miejscu. Tych przy końcach handszpaków odrzucało tylko na boki.

Po najechaniu na kotwicę i wyrwaniu „żelazka” z dna – przy akompaniamencie najpierw np. „Rio Grande” lub „Sacramento”, a potem bojowych okrzyków lub zaśpiewów – ludzie przy kabestanie zaczynali powolny obrót i powolne wybieranie kotwicy.

A szantymen zaczynał: „O, Missouri, ty wielka rzeko...”

 


Shenandoah
Słowa: Andrzej Mendygrał, Ryszard Soliński

O, Missouri, ty wielka rzeko
Ojcze rzek, kto bieg twój zmierzy?
Namioty Indian na jej brzegach
Away, gdy czółno mknie poprzez nurt Missouri

O, Shenandoah jej imię było
I nie wiedziała, co to miłość

Aż przybył kupiec i w rozterce
Jej własne ofiarował serce

A stary wódz rzekł, że nie może
Białemu córka wodza ścielić łoża

Lecz wódka białych wzrok mu mami
Już wojownicy śpią z duchami

Wziął czółno swe i z biegiem rzeki
Dziewczynę uwiózł w świat daleki

O, Shenandoah, czerwony ptaku
Wraz ze mną płyń po życia szlaku

 

„Shenandoah” to jedna z najbardziej popularnych szant kabestanowych z czasów wielkich żagli. Tytułowa bohaterka to „Córka Gwiazd” w języku Indian z plemienia Dakota (chociaż niektórzy twierdzą, że jest to imię wodza).

Pieśń ta, którą być może śpiewali kanadyjscy voyageurs, spłynęła z nurtem Missouri i Missisipi do Nowego Orleanu, gdzie zaczęli ją śpiewać dokerzy przy najcięższych pracach przeładunkowych. A od dokerów przejęli ją „ludzie sprzed masztu”.

„Shenandoah” ma również współczesny akcent, i to polski: [...] na „Złotym Kurze”, warszawskiej śpiewanej imprezie żeglarskiej, rozpoczęło się bicie rekordu do Księgi Guinesa. Na najdłuższą zespołową improwizację na temat. W Ursusie, samochodzie, mieszkaniach prywatnych ponad 100 godzin (!) śpiewano „Shenandoah”. Bez przerwy! Rekord padł! I kto mówi, że nie ma tradycji morskich w narodzie?

 

 

PS.  Dzięki uprzejmości Redakcji „Wieczoru Wybrzeża” i zachęty, aby kontynuować ten cykl, rodził się materiał do mojej książki „Szanty i Szantymeni” (kolejne wydanie, poprawione i poszerzone, niedługo), audycje „Kliper siedmiu mórz”, a potem „Razem bracia do lin!” i „Muzyka mórz i oceanów” (po śmierci Janusza Sikorskiego). Nie mówiąc o programie warsztatów marynistycznych w ówczesnym CWM-ie w Gdyni (lata 80. ub. w.). Także dziś tamte artykuły i współpraca z zespołem „Wieczoru Wybrzeża” nie pozostają bez wpływu na moje ostatnie pomysły, jak wystawa „Way, hey, holly!” z rysunkami Stana Hugilla ilustrującymi pracę na dawnym pokładzie przy szantowym zaśpiewie, come-back warsztatów marynistycznych (tym razem u mnie w Lublinie) czy „Szantowe opowieści”. Więcej informacji znajdziecie na www.eccehomo21.com i na profilu fejsbukowym Marek Szurawski Muzyka Mórz i Oceanów. Audycji poświęconych szantom i żaglowcom posłuchacie zaś w „Radiowej Akademii Morza” Marka Szurawskiego.

PS 2. Redakcja Szanty24.pl dziękuje Marcinowi Koniecznemu za udostępnienie swojego archiwum artykułów Siurawy w „Wieczorze Wybrzeża”.

Galeria

Komentarze

dodaj własny komentarz
Jeszcze nie skomentowano tego artykułu.

Jesteś tutaj:

Newsletter

Zapisz się na cotygodniowy newsletter szantowy
Bądź na bieżąco, zapisz się na powiadomienia o nowych artykułach: