Najpierw odsłuchanie przepięknego muzycznie i klimatycznie, uwielbianego przeze mnie w ich wykonaniu „Niedźwiadka” i przeskok do Jurkielowych „Popłyń ze mną w rejs” i „Manhattanu” - przewspaniałe piosenki, nie do znudzenia, zaśpiewane tak, jak tylko Jurkiel może. Nie pomijałem też bardzo rozrywkowej, nowoorleańskiej w klimacie, różnorodnej muzycznie, dowcipnej i kojarzącej mi się idealnie z Formacją - „Mis-Sisi-Pi”, czy snująco-nastrojowego, doskonale kończącego płytę utworu „Al Fine” – z przepięknie zagranym motywem na flecie (Tomasz Hałuszkiewicz). Oba autorstwa Jacka Jakubowskiego. Ciągnęło, bo nowe. Za każdym razem próbowałem też „oswoić”, któryś z pozostałych utworów z „królikowej listy”. Nie szło, aż do pewnego dnia...
Celebrując urodziny Erica Claptona, zasiadłem do tej płyty kolejny raz, wziąłem mandolinę do ręki i „tabula” stała się „rasa”. Zniknęły z głowy inne wykonania, inne wersje, a ukazała się w całej krasie Formacja - bardzo folkowa, sesyjno-muzykująca, wciągająca. Objawiły się nowe oblicza hitów z repertuaru Krewnych i Znajomych Królika (muzyka tradycyjna, słowa Jarosław Zajączkowski) czy Packetu (muzyka tradycyjna, słowa Anna Peszkowska).
Instrumentem wiodącym, który jest tu niejako przewodnikiem, buduje większość klimatu, jest flet, czasem solo, częściej w duecie, a to z mandoliną (jak w „Tarwathie”, „Popłyń ze mną w rejs”), a to z gitarą („Z wiatrem, pod wiatr” - pioseneczkę zmieniając w solidną folkową balladę), akordeonem, harmonijką ustną („Jesień” zdecydowanie zyskuje), a to wreszcie z wokalizami Jacka Jakubowskiego. I te ostatnie „spotkania” robią na mnie największe wrażenie (jeszcze nieśmiało w „Niedźwiadku”, „Tarwathie”, i z mocą w „Velbocie”, „Jesieni”).
Świetną robotę wykonał Paweł Grodzki, bez jego rytmicznych instrumentów (cajon, bodhran) większość królikowych piosenek nie miałoby tego niesamowitego drive‘u, a już to, co tworzy, dogrywając na digiridoo np. w „Botany Bay” czy „Velbocie” - no ciary idą. Jeśli chodzi o „Botany Bay” to panowie w ogóle zrobili z tego songu, obśpiewanego już na lewo i prawo, hit, nadając mu zupełnie nowy charakter - bardziej zadziorny od tych, które znam. To intro, wokaliza Jacka czy solo na… wiolonczeli… najlepszy song na płycie - ciary!
Moc Formacji w pełnej krasie objawia mi się w partii instrumentalnej w „Humpback Whale” – koniecznie odpalcie sprzęt na maksa i nie dajcie się zwieść początkowi utworu!
Przez całą płytę, w cieniu, dodając jej niskich tonów, trzymając rytm, pogrywa na kontrabasie Czarek Rogalski, ale i on ma swoje pięć minut w… ostatnim utworze. Kontrabas też może zaskoczyć.
Nie wspominając o mandolinowych smaczkach Krzyśka Jurkiewicza, czy bouzuki Tomka Fojgta, który gra na nim gościnnie (realizował też tę płytę), dodając utworom szerszej, dźwiękowej przestrzeni, lub wzmacniając sekcję rytmiczną. A każde odsłuchanie tej płyty, to kolejne odkrycie.
Zupełnie odwrotnie było z okładką płyty, od zachwytu nad prostotą, skromnością, pomysłem, po rosnącą irytację, gdy próbowałem dopasować autorów i tytuły do tekstów piosenek, bo o ile pomysł z fiszkami zamiast książeczki, okazał się ciekawy, o tyle pomysł by autorów opisać na osobnej, jednej fiszce, tytuły podać tylko na okładce, a same teksty ich pozbawić – doprowadzał mnie do frustracji, póki nie nauczyłem się wszystkiego na pamięć. Razi też edytorska, łagodnie mówiąc, „nonszalancja” – raz duże litery na początku wersu, raz małe, zbędne spacje między znakami interpunkcyjnymi (ale czcionka mi się podoba). Nielubię też wykrojnika, na którym oparto opakowanie, bo bardzo nieporęczne jest wyjmowanie płyty - na szczęście ostatnio leży ona non stop na wierzchu, więc przestało mi to przeszkadzać.
Płyta godna półki każdego folkfana, miłośnika dobrej piosenki, tekstów i grania na najwyższym poziomie. Krążek pokazuje jak niesamowity potencjał tkwi w tym składzie, instrumentarium, możliwościach, umiejętnościach i... otwartości na świat.
A recenzję opublikowałem na Szanty24, a nie Folk24 tylko dlatego, że zespół mocno związany jest ze sceną folku morskiego i współczesnej piosenki żeglarskiej i ma tu liczne grono fanów, choć z szantami repertuarowo nie ma nic wspólnego, a i pod względem „żeglarskim”, dawno już wypłynął muzycznie na szerokie, folkowe wody.
...posłuchać Formacji i umrzeć czy czekać koncertów i żyć?
Pierwsze słuchanie niepełne, wypatrując przez okno gabinetu Rysia Wąsowicza skrawka morza w tle. Pierwszy zaspokojony głód, a raczej przystawka. Pełne smakowanie dopiero dziś. Samochód, deszcz i 100km trasy przede mną. A ze mną Formacja. Srebrną strzałę wypełniacie Wy. I pierwsze wrażenie, że Jacek na tej nowej płycie brzmi tak łagodnie, nieśmiało wręcz. Nowe aranże tak już przecież zdartych przez moje odtwarzacze dźwięków niosą świeżość i radują mnie pieszcząc zaawansowaną magią powietrza, jak określa muzykę sam JakuBoski. Jednak to nie one najbardziej zachwyciły...
Rozpoczynając płytę krainą folkowej łagodności, przy której się odpoczywa śmieję się, że Connorowi chyba wyrosły dodatkowe narządy, bo oto flety i whistle współgrają z dudami. No jak to, tak jednocześnie? Tak tylko Connor potrafi...
Pierwszą kotwicą, która skłania mnie do kilkukrotnego odtworzenia to "Humpback Whale". Nucę do teraz, bo linia melodyczna wchodzi w głowę. I tylko moja mama w domu zapytała, co to za pies szczeka w tle ;)
Cieszę się "Łowami". No lubię, no! Zwłaszcza, że Connorek tak fajnie, choć krótko ją kończy. "Z wiatrem i pod wiatr" jeszcze do przesłuchania w skupieniu, bo tekst na to zasługuje. Przyspieszamy. Śmieję się podekscytowana na pierwsze dźwięki "Popłyń ze mną w rejs". Tyle razy już to przecież słyszałam na żywo, w różnych wersjach Jurkielowej solówki i Jackowej podśpiewywanki. Głośniki na full. Pawłowe i Jackowe instrumenta cudnie brzmią sprawiając, że mój samochód dudni jak za moich starych rockowych czasów :))
Pięknie tu cajon mnie buja, a gitara sprawia, że szarpię dłonią kierownicę niczym struny. Nie zdążyłam ochłonąć, nie wyciszam, bo oto brzmi "Miss-Sisi-Pi". Ciekawa jedynej słusznej kolejności, którą sądzę, że znam (choć jestem prawie pewna, że Jacek ma na ten temat zupełnie inne zdanie), oszałamiam się whistlem na początku. A to ci! Nie spodziewałam się, oleee!
I znów cajon robi swoje, mniami. Jak to brzmi w samochodzie przy otwartym oknie! Miałam cichą nadzieję na skrzypce w tle, jak to miało miejsce np. na ślubie Izy i Maćka Łuczaków w Opolu, ale nie szkooooodzi. No, ale wyciszamy się sunąc na Manhattan, przychodzi czas na uśmiechy i łzy i...
Tak, taka jest moja Formacja. Najmojsza. Częściowo znana i na nowo odkrywana. Niekoncertowa, dająca możliwość śledzenia każdej ze ścieżek. Dobrze mieć kawałek Trójmiasta u siebie, nim znów nasze ścieżki się skrzyżują, a samochody powiozą jednych z drugimi lub drugich z pierwszymi .